„Niewiedza nie hańbi, większość poczytuje ją za szczęście.”
Leżałam na łóżku i głaskałam śpiącego na podłodze Cecila. To cudaczny pies i nigdy nie chce spać ze mną. Może się powygłupiać na łóżku, ale spać woli na ziemi. Jego decyzja, co się będę wtrącać. Mama mówi, że traktuję go jak człowieka, ale dla mnie Cecil jest małym człowieczkiem, który uważa, że jest centrum świata. Rozmawiam z nim, a on patrzy na mnie tak rozumie tymi swoimi czarnymi oczętami. Dbam o niego jak o największy skarb, bo dla mnie nim jest.
Przymknęłam oczy i spróbowałam zasnąć. Jednak uporczywa myśl, że Alan może być moim bratem mnie nie opuszczała. Jednak poczekam na dalszy rozwój wypadków. Może to się samo rozwiąże?
-Sol? – usłyszałam od drzwi.
-Czego chcesz, Rooney? – szepnęłam.
-Niczego – położył się obok mnie. – Nie mogę przyjść?
-Możesz – uśmiechnęłam się. – Jak tam?
-Spoko. W ciągu najbliższych dni będę miał niezły zapierdol. Mourinho chce sprawdzić na co mnie stać.
-To się zdziwi – zaśmiałam się.
-Słyszałam, że doskonale dogadujesz się z Juniorem – mruknął.
-Tak, jest spoko. Jeszcze trochę i będzie moim przyjacielem. Jutro mnie oprowadzi po Madrycie i zabierze na Bernabeu.
-Ja mam trenować w Valdebebas. Wiesz, że jak nie przejdę do Realu to i tak mnie komuś sprzedadzą? – westchnął ciężko.
-Wiem – odwróciłam się i pogłaskałam go po policzku. – Real nie chce z ciebie zrezygnować. Najrozsądniej byłoby poszukać jakiegoś mieszkania.
-Dobrze, zobaczę jutro. Dobranoc – pocałował mnie w czoło i wyszedł.
Rano siedziałam przy stole i niemrawo wpatrywałam się w swoją miskę płatków. William zajadał aż mu się uszy trzęsły.
-Sol, a może mała wycieczka? – Junior uśmiechnął się szeroko. Willie spojrzał na niego zdziwiony.
-Wchodzę – wstałam gwałtownie.
-Wrócimy… – Junior podszedł do mnie i popatrzył na ojca. – Kiedyś. Najwyżej przekimam Sol u siebie. Cześć! – Wypchnął mnie do wyjścia zanim ktoś się odezwał.
-Co będziemy robić? – spytałam, gdy już mknęliśmy jego szpanerskim Ferrari przez Madryt.
-Co zechcesz. Masz chyba wakacje, co? – wyszczerzył się.
-Mam – pokiwałam głową.
-Możemy pojechać do Villi i go powkurwiać. Możemy pójść na Bernabeu i trochę pokopać. Możemy nawet polecieć do Barcelony, żeby podkurwić tych debili! – zaśmiał się. – Albo oni przyjadą do nas – mruknął i zjechał na pobocze. Odsunął szybę i wyjrzał przez okno. – Gen Messi! To zaszczyt gościć señoritę w stolicy! – krzyknął do kogoś. Nagle moim oczom ukazała się śliczna dziewczyna. Szybkim ruchem odgarnęła na plecy swoje brązowe oczy i pogardliwie spojrzała na Juniora. – Oraz Emily Pique! Cóż to się stało, że was tu przywiało? – zainteresował się.
-Gówno cię to obchodzi, Ronaldo! – syknęła brunetka, a stojąca za nią blondynka pokiwała głową.
-Gdzie twój zdebilniały koleżka? – rozejrzała się Emily. – Obiecał mojemu ojcu, że odbierze nas z dworca i dostarczy bez uszczerbku do naszego hotelu.
-Fabregas, przecież to niemożliwe w wykonaniu Villi – prychnęła Gen.
-Nie mów do mnie Fabregas! – zdenerwowała się Emily.
-No wybacz, ale to nie moja wina, że tak masz na nazwisko! – wysyczała Gen.
-Spoko, laseczki. Sekunda – Junior wysiadł i oparł się o samochód. Połączył się z Villą. Miło wiedzieć, że nie jestem jedyną dziewczyną, która uważa go za debila. – Gdzie jesteś, ty frajerze?! – wysyczał Junior. – W dupie, łajzo ty! Czy ja zawsze muszę po tobie sprzątać?!… No, zobaczysz co – rozłączył się. – Panie? – otworzył z tyłu drzwi i gestem zaprosił dziewczyny do środka. Wsiadły i spojrzały na mnie zaciekawione. Junior, gdy usadowił się za kierownicą dostrzegł ich wzrok. – To Sol. W pewnym sensie moja siostra. A tam to Gen i Emily.
-Cześć – podałyśmy sobie ręce i Junior ruszył.
-Co sprowadza was do Madrytu? – spytał Junior.
-Wakacje, błaźnie – mruknęła Gen.
-Miałyśmy zamiar spędzić je z Villą, żeby się utwierdzić, że to nadal ten sam idiota… Jeszcze go nie widziałam i już to potwierdził – westchnęła Emily.
-Skąd znacie Marca? – spytałam.
-Dopóki nie wyprowadził się do Madrytu mieszkał w Barcelonie na tym samym osiedlu co my – powiedziała Emily.
-Niestety od dziecka chrzestna Juniora wpajała w młodego Villę, który powinien być częścią Dumy Katalonii, że bardziej nadaje się na Galaktycznego. Tak długo wiercił wszystkim dziury w brzuchu, a Casillas i Ronaldo jęczeli zarządowi Realu, że w wieku siedemnastu lat Marc spełnił swoje marzenie. Został Królewskim – warknęła Gen. – Mnie w sumie gówno to obchodzi, ale jakby nie było to był mój przyjaciel. Wkurwiał mnie…
-Villa nadal wkurwia – wszedł jej w słowo Junior.
-Tylko, że jak przebywał w Barcelonie nie miał w pobliżu tego zawszonego Portugalczyka! – wrzasnęła. – Wysiadam, Ronaldo! Natychmiast! – Junior posłusznie się zatrzymał.
-Jeszcze do mnie wrócisz, señorita – puścił jej oczko na co ona zgrzytnęła zębami.
Siedziałem na fotelu w mieszkaniu Villi i razem z Victorem graliśmy na PlayStation. Vazquez leżał na kanapie i przeglądał jakieś czasopismo. Marc gorliwie poszukiwał jakiejś karteczki pod każdym meblem.
-Słowo daję, że to coś ważnego – usiadł na podłodze. – Ale nie pamiętam co! – westchnął. Nagle zadzwonił jego telefon, więc odebrał.
-Cześć Junior! Jak to gdzie, w domu. A ty? – podrapał się po głowie. – Ale co sprzątać? – rozejrzał się po mieszkaniu i odłożył telefon. – Ja go naprawdę nie czaję – mruknął i wrócił do szukania. Nagle w oczy rzuciła mi się różowa karteczka, która wystawała spod opakowania po chińskim żarciu. Chwyciłem ją palcami u nóg i podniosłem.
-Odebrać Gen i Emily z dworca – przeczytał Victor. – PILNE!!! Z polecenia Taty. O dziewiątej jest pociąg – dokończył.
-Co?! – Villa zerwał się gwałtownie z podłogi i wyrwał mi kartkę. – Boże, jeśli Junior spotkał Gen… – urwał i już go nie było.
-Będzie mordobicie – powiedział spokojnie Victor.
-Obawiam się, że już było – westchnąłem i wróciliśmy do gry.
-Villa, ogarnij się… – uśmiechnął się delikatnie Nicanor. Wyglądał przy tym tak, że po plecach przeszły mi ciarki. Czasem się go bałem, ale podejrzewam, że wynika to z faktu, że słabo go znam. Swego czasu krążyły o nim niesamowite historie, a Junior jak to Junior, podsycał jeszcze wszystko. A teraz, gdy Nicanor wrócił wyglądał na człowieka doświadczonego przez los i silnego. Miał podobny błysk w oku jak mój ojciec. Taki, który wskazywał, że wiele przeszedł, ale się nie poddał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz