czwartek, 27 grudnia 2012

Rozdział osiemnasty

Historia zniknięcia Nicanora Vazqueza

Narracja Rezy Gutierrez

Wpatrywałam się jak Nico łaskocze Duarte i nosi na barana Tulio. U nóg plątał się Paco, a za nim skakał Bui. Patrząc na moje dzieci byłam nieziemsko szczęśliwa.
-Cześć, skarbie – Alvaro pocałował mnie w usta i usiadł przy stole w kuchni. – Wychodzimy wieczorem? Może Nico w swojej łaskawości zajmie się rodzeństwem?
-Niestety dziś nie zaznasz mojej łaskawości – wyszczerzył się i zrzucił z siebie Tulio. – Umówiłem się z Rosie i Juniorem.
-Z dziewczyną i kumplem? – Alvaro uniósł jedną brew.
-Tatku, nie mam zamiaru opuszczać przyjaciela dla dziewczyny, nawet jeśli uważam, że to ta jedyna – usiadł obok niego, a ja jak zawsze mogłam się pozachwycać jak bardzo są do siebie podobni.
-O! – przypomniałam sobie. – Dzwoniła twoja mama – podałam Nico karteczkę.
-A co jest? – przeczytał wiadomość. – Wyśle mi paczkę, bo kupiła świetne buty. To git! – rozparł się wygodnie na krześle. Kto by pomyślał, że ten przystojny osiemnastolatek jeszcze nie tak dawno pierwszy raz wszedł na Santiago Bernabeu. Trzymał mnie wtedy mocno za rękę i mruczał pod nosem „Hala Madrid”. Nico nie był moim rodzonym synem, ale kochałam go równie mocno jak wszystkie swoje dzieci. Jego matka doszła do wniosku, że lepiej dla niego będzie jeśli wychowa go jego ojciec, który ma własną rodzinę niż ona, bizneswoman, która podróżuje po całym świecie. Nicanor jest z nami od piętnastu lat i twierdzi, że jest mu tak dobrze. Ma przyjaciół, gra w Realu, Mou często wystawia go w pierwszym składzie, ma śliczną i uroczą dziewczynę i nie ma w planach opuszczać Madrytu.
-Junior przyszedł! – zawołała Duarte i za oknem śmignęła jej ciemna czupryna. Oczywiście krok w krok za nią podążał Tulio. Moje niby-bliźniaki.
-Siemka! Dzień dobry! – przywitał się młody Ronaldo. – Chodź, bo nam metro ucieknie – zerknął na zegarek.
-To spadam. Wrócę jak będę! – uśmiechnął się i wyszli.
-Alvarito? – usiadłam mężowi na kolanach, a on pocałował mnie delikatnie.
-Tak, kochanie? – uśmiechnął się. – Reza, ale ty bosko pachniesz! – powąchał mnie.
-Nowe perfumy. Victoria Beckham dała mi próbkę.
-Powiedz jej, że chcesz cały karton! – zaśmiał się i znowu mnie pocałował.
-Mamo, mamo! Mogę wziąć Frana i Liama na spacer? – zawołała Duarte.
-Ten szałaput z takimi małymi szkrabami? – szepnął Alvaro. – Wezmę jeszcze Paco i Buiego, a ty sobie odpocznij – wstał i wyszedł do ogrodu.
Obudziłam się w nocy z dziwnym przeczuciem, że coś jest nie tak. Otworzyłam oczy i zastanowiłam się czy przypadkiem czegoś nie zapomniałam. Zerknęłam na zegarek na stoliku nocnym po stronie Alvaro. Dochodziła druga w nocy.
Duarte i Tulio poszli spać o dziesiątej, Paco z Buim zasnęli przed dziewiątą, Frana uspałam o ósmej, a o siódmej Alvaro ululał Liama. Nico nie wrócił, ale on bardzo często wracał nad ranem zwłaszcza, gdy był gdzieś z przyjaciółmi a na drugi dzień nie szedł ani do szkoły ani na trening.
Dziwne uczucie jednak mnie nie opuszczało.
Nagle usłyszałam sygnał karetki. Karetka na naszym spokojnym osiedlu?
-Alvaro! – szturchnęłam męża.
-Hmm? – wymruczał i wtulił twarz w moją szyję.
-Karetka jedzie! Słyszysz? Coś się stało! – powiedziałam zdenerwowana.
-Może ktoś się źle poczuł. Mało tu starszych ludzi? – wymamrotał.
-Alvaro, ale ja mam złe przeczucia!
-Reza, śpij. To na pewno nic złego – pocałował mnie w szyję i wsunął dłoń pod koszulkę.
-Vazquez! – syknęłam. – Czy ja cię kiedyś obudziłam w nocy i powiedziałam, że mam złe przeczucia?! – fuknęłam.
-Fakt – pokiwał głową. – Nico wrócił? – czułam jak napina wszystkie mięśnie.
-Nie… – szepnęłam. Alvaro gwałtownie wstał z łóżka i naciągnął dresy i koszulkę.
-Chodź! – nałożył na mnie swoją bluzkę i nawet słowem nie wspomniał, że powinnam się przebrać czy coś. Nałożyłam tylko adidasy i w szortach, jego klubowej koszulce i bluzie wybiegliśmy z domu. Kilkanaście domów od nas, na oko z kilometr było okropne zamieszanie.
-Alvaro! – ścisnęłam go mocno za dłoń. – Alvarito… – Na ulicy stały dwie karetki, kilka radiowozów i straż. Na krawężniku siedział Junior i płakał.
-Junior! – Alvaro kucnął przed nim. – Co się stało?! – popatrzył na niego uważnie. Chłopak uniósł głowę i otarł łzy.
-Przeszła przez drogę, bo chciała zerwać kwiatka, żeby… żeby… – głos mu się załapał. – Żeby dać go Nico i… i… – pociągnął nosem. – Wtedy… ten… samochód! – zaczął płakać.
-Junior! – usiadłam obok niego i mocno go przytuliłam. – Gdzie Nicanor? – głaskałam go po głowie. – Spokojnie, już dobrze – szeptałam.
-W karetce… Dostał coś na uspokojenie, bo… umarła… jego rękach… – chlipał. Zamarłam i spojrzałam na Alvaro. Usiadł na ulicy i schował twarz w dłoniach.
-Rosie nie żyje? – spytałam, a Junior rozpłakał się jeszcze bardziej.
-Synku! – z czarnego Volvo wysiadł Cristiano Ronaldo i podbiegł do nas. Chwycił Junior w ramiona i mocno przytulił. Chłopak cicho chlipał. – Co jest? – spojrzał na mnie. Wstałam i otarłam łzę.
-Rosie nie żyje – mruknęłam. – Juniorowi i Nicanorowi nic nie jest fizycznie, ale psychicznie… – urwałam i wtuliłam twarz w tors Alvaro, który właśnie wstał.
-Zabierz go do domu – mruknął i pocałował mnie w policzek. – Nic mu nie jest, nic – wyszeptał mi do ucha.
Nie wiem jak udało nam się zabrać Nicanora do domu. Był osowiały i nie odzywał się nawet słowem. Lekarze dali mu silne leki na uspokojenie, bo nie chciał wypuścić z rąk ciała Rosie…
Od policji dowiedzieliśmy się, że Rosie przeszła na drugą stronę ulicy, a gdy wracała potrącił ją jakiś pijany koleś. Umierała w strasznych męczarniach, bo samochód zmiażdżył jej narządy wewnętrzne… Umarła na rękach Nico…
Dziewczyna, która miała zostać jego żoną odeszła tak szybko i nagle.
Przez tydzień Nicanor się nie odzywał. Junior był u niego codziennie, ale z relacji Duarte i Tulio dowiedziałam się, że siedzieli w kompletnej ciszy i nic nie mówili. Ronaldo zapisał syna do psychologa, ale Nico stanowczo się sprzeciwił, gdy Alvaro mu to zaproponował.
Pewnego dnia, siedziałam w gabinecie na Bernabeu i kończyłam pisać raport dla Mou. Co prawda trenuję damską drużynę, ale nie potrafię sobie odmówić przyjemności wizyt na treningach Mourinho i bardzo chętnie mu pomagam.
-Mogę? – drzwi się uchyliły i do środka zajrzała rozczochrana głowa Nico.
-Chodź – odłożyłam pióro i spojrzałam na niego z delikatnym uśmiechem. Usiadł w fotelu i spojrzał mi w oczy. To były dwa kawałki lodu, które nie miały w sobie żadnego życia. Na sam widok bolało mnie serce.
-Chcę zmienić klub. Mou powiedział, że jako mój menadżer ty masz wszystkie propozycje, które mi złożono – powiedział bezbarwnym głosem.
-Zmienić? Ale czemu? – podskoczyłam.
-Reza, ja nie potrafię mieszkać w Madrycie, kojarzy mi się z Rosie… – westchnął ciężko. – Wiem, że muszę iść dalej, ale tu nie mogę.
-Rozumiem – pokiwałam głową i wyjęłam z szuflady grubą teczkę. – Co chcesz? – otworzyłam ją.
-Wkładałaś chronologicznie? – wziął ją ode mnie.
-Tak – pokiwałam głową. – Na górze są najnowsze. Z Manchesteru United jest ciekawa ofer… – urwałam, gdy wyjął pierwszą kartę, z samego dołu.
-Przechodzę tu – podał mi ją, a ja zamarłam.
-Racing Santander – szepnęłam. – Nicanor, czy ty wiesz jakie oni zajmują miejsce w lidzie?
-Wiem, ale mam to gdzieś – wstał. – Proszę – spojrzał na mnie błagalnie.
-Dobrze – westchnęłam i po raz pierwszy przeczytałam ofertę. Wcześniej tego nie zrobiłam, bo byłam pewna, że Nico zostanie w Madrycie. – Nędznie.
-Nie obchodzi mnie to. Poproszę Sergio Canalesa, żeby załatwił mi jakieś mieszkanie i się wyprowadzam.
-Transfer definitywny czy wypożyczenie? – spytałam z nadzieją.
-Transfer, ale na rok. Nie wiem co będzie później – wzruszył ramionami. – Nara – mruknął i wyszedł. Boże, mój biedny Nicanor. Co z tobą będzie synku?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz