czwartek, 27 grudnia 2012

Rozdział siódmy

„Można oczy zamknąć na rzeczywistość, ale nie na wspomnienia.” 
 
Jak przekonać Javiera do tego, że muszę jechać do Madrytu? Jak przekonać go, żeby w ogóle mnie gdzieś puścił?
Gdy wkroczyłam do domu mama siedziała w kuchni i piła gorącą czekoladę. Przeglądała gazetę i co chwila się uśmiechała. Na jej kolanach leżał zadowolony Cecil. Na mój widok nawet nie drgnął. Na mój widok tylko zamerdał ogonkiem. To ma być mój pies? Nawet się nie przywita! Czemu marzyłam o mopsie, który jest uparty i zawzięty? Mogłam śnić o łagodnym labradorze!
-Co tam w szkole? – spytała nagle. W szkole? Od kiedy ona mnie o to pyta?
Już miałam odpalić jej jakiś dobry tekst, z którego byśmy się potem śmiały, ale do domu wkroczył Javier.
-Mała, może skoczymy na lody? – zaproponował. Przełknęłam głośno ślinę.
-A może skoczysz autkiem i przywieziesz do domu? – podsunęłam myśl.
-I tak wiem, że nie byłaś w szkole – uśmiechnął się niewinnie. Otworzyłam ze zdumienia usta i po chwili je zamknęłam.
-Kto?! – syknęłam.
-Kai – odpowiedział Javier.
-Oscar – wtrąciła mama.
-Zabiję ich! – zacisnęłam pięści ze złości.
-To, że Will jest ci bezwarunkowo oddany nie znaczy, że jego brat kocha cię tak samo mocno – Javi poklepał mnie po ramieniu.
-A Oscar to tylko Oscar – roześmiała się mama.
-Chodź. – Ojczym wziął mnie pod rękę i ruszyliśmy do pobliskiej lodziarni. – To dlaczego nawiałaś? Z tego co wiem dziś masz fizykę, matmę i dwie informatyki. Cóż się takiego stało, że zrezygnowałaś z ulubionych przedmiotów?
-Słyszałeś o Williamie? – mruknęłam.
-Racja – pokiwał głową. – Real Madryt.
-On nie chce tak wysokiej pensji, jego nie interesuje zmiana barw! – syknęłam i instynktownie chwyciłam w palce diabełka. – Naprawdę nie ma szans, żeby został?
-Skoro rozmawiamy tak szczerze… – westchnął ciężko. – William przejdzie czy tego chce czy nie. Klub potrzebuje zastrzyku gotówki, zwłaszcza tak dużego. United ma doskonały skład i jeśli Will odejdzie to nie odczują tak wielkiej straty. Na miejsce czołowego napastnika wskoczy Oscar. Nie jest tak dobry, ale powoli się wyrabia.
-A jeśli Willie nie zechce odejść? – spojrzałam w jego brązowe oczy. Naprawdę był mi bardzo bliski. A to, że się ścinaliśmy? Cóż, różnica charakterów.
-Zmuszą go, a jak mimo to zostanie… Działacze klubu się na nim zemszczą i nie zagra w żadnym meczu. Kontrakt obowiązuje go jeszcze przez rok, a jak przez cały sezon nie rozegra żadnego spotkani… – urwał.
-Nikt go nie zechce, bo będą sądzić, że się nie nadaje – dokończyłam.
-Real doskonale o tym wie. Nie zaniżył ceny, bo cenią go jako piłkarza i nie chcą wykorzystać sytuacji United, która jest powszechnie znana.
-Czyli MU nigdy nie zrezygnuje ze sprzedaży? – upewniłam się.
-Nigdy.
-A co jeśli to Real zrezygnuje? – spytałam niewinnie.
-To trudno. Nie wcisnął mu go na siłę… Co genialnego wymyśliłaś, bo oczy ci dziwnie błyszczą? – weszliśmy do lodziarni. – Pistacjowe i czekoladowe. – Javier zwrócił się do kelnerki i usiedliśmy przy stoliku.
-A gdyby tak… – zamyśliłam się i w tym czasie dostałam pucharek swoich ukochanych lodów pistacjowych. Byliśmy stałymi klientami i obsługiwali nas ekspresowo.
-Jak? – spytał Javier zza swojej porcji.
-Namówić Real, żeby zrezygnował? – wyszeptałam. Javi się zadumał.
-Niby ty chcesz tego dokonać? – spojrzał na mnie podejrzliwie.
-A niby kto? – przewróciłam oczami. – Zrobię dla niego wszystko! Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę, ale jeśli on zmieni klub to ja pojadę za nim. Poruszę niebo i ziemię, ale go nie opuszczę.
-Wiem – pokiwał głową. – Ale kiedyś twój Willie zapragnie mieć dziewczynę, potem narzeczoną i w końcu żonę, matkę swoich dzieci.
-Co? – zdziwiłam się szczerze. – Ale jak to?
-Normalnie – uśmiechnął się delikatnie. – Zakocha się i przestaniesz być najważniejszą osobą w jego życiu.
-A teraz jestem? – wytrzeszczyłam oczy. Javier roześmiał się wesoło.
-Naprawdę tego nie widzisz? Uzupełniacie się idealnie. Gdy on jest smutny ty chcesz go pocieszyć, gdy ty jesteś zdenerwowana on jedyny potrafi cię uspokoić. Rozumiecie się bez słów i akceptujecie. Wiecie o sobie wszystko, dajesz całą siebie, trenujesz go z największym oddaniem. Sol, czy to tylko przyjaźń?
-A niby co jeszcze? – prychnęłam.
-Chcesz dla niego jechać do Madrytu, żeby przekonać zarząd Realu, że najlepszy snajper Premier League jest im niepotrzebny – nadal się szczerzył. Naprawdę nie wiem o co mu chodzi.
-Bo go kocham. Zjadłeś? – odsunęłam pełny pucharek. – Bo ja idę się spakować – wyszłam nie czekając na niego. Też mi coś! Ja i Willie? Dobry żart! Marzę o prawdziwej miłości, o facecie na widok którego moje serce zacznie walić jak szalone, będę mieć nogi jak z waty i w ogóle oszaleje! A William to mój najlepszy przyjaciel, a nie żadna miłość.


Siedziałem na krzesełku i spokojnie wpatrywałem się w zieloną murawę Santiago Bernabeu. Ojciec przyprowadzał mnie tu odkąd pamiętam. Kiedyś biegałem w towarzystwie mojej siostry Solany, ale potem jej zabrakło. Ponoć budziłem się w nocy z płaczem i ciągle ją wołałem. Miałem tylko cztery lata, a straciłem dwie najważniejsze osoby w życiu. Niebieskie oczy odziedziczyłem po ojcu, ale mówili, że czasem patrzyłem zagubionym wzrokiem jak mama. Czy teraz za nią tęskniłem? Jasne, to w końcu moja mama, najważniejsza kobieta mojego życia. Gdy chciałem spokojnie pomyśleć i spróbować ją sobie przypomnieć przychodziłem na Bernabeu, bo bardzo kochała Real i ten stadion. Nie lubiłem przebywać na cmentarzu, gdzie nawet nie było jej ciała. Nie potrafili go znaleźć. Na płycie nagrobnej był tylko napis i zdjęcie jej i Solany. Na Bernabeu bardziej czułem obecność rodzicielki i siostry. Do końca życia nie zapomnę jak Sol biegła przez murawę w kierunku ojca i Karima Benzemy. Jej blond włosy lśniły w słońcu, a czarne litery na jej koszulce były bardzo wyraźne. Była na niej jedenastka i napis: ROSARIO. W małej rączce trzymała flagę Realu i krzyczała na całe gardło: „Hala Madrid”. Z tego co pamiętam zawsze tytułowała się Sol Rosario, nie wspominając nazwiska. Mówiła, że będzie tak wielka jak Cristiano. Chyba dlatego używała tylko imion. Nic miałem więcej wspomnień z siostrą, ale tego jej radosnego okrzyku nie zapomniałem nigdy. Nigdy też nie mogłem zrozumieć czemu moja siostra tak kochała jedenastkę. Urodziła się pierwszego, a nie jedenastego. Daty naszego urodzenia to też zawsze był powód do uśmiechu. Urodziłem się kilka minut przed północą, a ona kilka po. W efekcie ja byłem z dwudziestego ósmego lutego, a ona pierwszego marca. W szpitalu rodzicom sugerowano by zapisać, że urodziliśmy się tego samego dnia, ale ojciec się nie zgodził. Gdy Sergio Canales sobie coś postanowił nie było odwrotu.
Może jakby moja siostra nadal żyła to by mi pomogła? Miałem przyjaciół, ale takich, którzy jedyne co w życiu traktowali poważnie to piłkę. A mnie potrzeba było kobiecej rady, kogoś kto mnie nie wyśmieje, tylko spróbuje zrozumieć. Odkąd wróciłem z Manchesteru nie było dnia… Ba! Nie było godziny, żebym nie pomyślał o Liv. Tak nie powinno być! Kochałem Adelle i tylko ona powinna zajmować moją głowę. Jednak jak na złość to Liv pomagała mi w matematyce, to Liv wiedziała, gdy miałem ciężki trening i to Liv mogła ze mną grać na PlayStation godzinami. Rozumiała mnie lepiej niż własna dziewczyna, która wolała rozprawiać o ciuchach, szkole czy najzwyczajniej plotkować. Pamiętałem co mówił ojciec, że sam kiedyś był w takiej sytuacji. Czy on też się tak męczył?
Boże, tak bym chciał mieć przy sobie Sol. Niech już mnie bije i dusi jak kiedyś, niech próbuje strzelić gola moją głową, ale niech by była przy mnie.
Westchnąłem i schowałem twarz w dłoniach.
W takich chwilach oddałbym wszystko, żeby chociaż na chwilę zobaczyć ją i mamę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz