czwartek, 27 grudnia 2012

Rozdział dwudziesty szósty

„Życie bez miłości to czarodziejska latarnia bez światła.”
 
Siedziałam na łóżku i bawiłam się z Cecilem, gdy do pokoju wszedł Nicanor. Usiadł obok mnie i pocałował mnie w policzek.
-Co to za walizki? – zainteresował się.
-Moje – mruknęłam. – Wyjeżdżam.
-Aha, a dokąd? – objął mnie i uśmiechnął się szeroko. Wyswobodziłam się z jego objęć i wstałam.
-Mam wrażenie, że nie traktujesz mnie tak jak ja ciebie. Sądziłam, że będę na równi albo trochę ważniejsza niż twoi przyjaciele. Ty znaczysz dla mnie więcej niż William, którego znam całe życie. Zdecydowałam się na zagraniczne studia. Nie jesteś gotów na taki związek jaki ja chcę. W efekcie musimy się rozstać. Przykro mi, ale nie chcę cierpieć przez to, że mnie olewasz.
-Sol! – zerwał się. – Przecież… – urwał.
-Wybacz – szepnęłam. Wzięłam Cecila i wyszłam.
Nie okłamałam go. Potrzebowałam zmiany, oddechu i spokoju. Kilka dni temu dowiedziałam się, że Javier w moim imieniu złożył podanie na Harvard. Przyjęli mnie, a ja zamierzałam z tego skorzystać. Nowy kraj, nowe środowisko i nowe życie. Zaczynam je po raz drugi w tym roku, ale mam nadzieję, że to w końcu dobra decyzja. Jeśli Nicanor jest TYM to poczeka. Co ma pływać, nie utonie jak to mawia Fiorella, mama Javiera.

Czy, gdy kilka dni później wchodziłam do kuchni rodziców spodziewałam się czegoś takiego? Skąd!
Alan siedział na krześle naprzeciwko mamy. Tato stał za nią i minę miał, delikatnie mówiąc, niepewną.
-Dzieci… – zaczął, ale urwał, gdy usiadłam obok Alana. – Jesteście dorośli. Sol jedzie do Stanów na studia, Alan wkrada się do pierwszej drużyny… Od niedawna moje życie nabrało pięknego blasku, dzięki waszej mamie – uśmiechnął się do niej czule. – Zacząłem żyć na nowo…
-Ciastku! – przerwała mu mama. – Powiedz im w końcu, bo jak zaczniesz tak przemawiać to nie wiem czy do zimy skończysz – westchnęła.
-Mów – przewrócił oczami.
-Stało się, jestem w ciąży! – strzeliła palcami. Spojrzałam na Alana i wybuchłam śmiechem.
-Super! Powinniście wychować jakieś dziecko razem, poza tym tato zawsze chciał trójkę – wstałam i uściskałam ich oboje. – Będziecie mogli na nowo wszystko przeżyć – szepnęłam do taty.
-Mogę zamieszkać w mieszkaniu Sol? – spytał Alan.
-Z Liv? – zainteresowała się mama.
-Z Liv – pokiwał głową.
-Masz – rzuciła mu jakieś klucze. – Pierwsze mieszkanie twojego ojca. Tylko przygotuj się, że Benzema może mieć jakieś obiekcje – puściła mu oczko.
-A jak nazwiecie to maleństwo? – zainteresowałam się.
-Jeśli będzie chłopiec to Theodor Sergio Canales Rodriguez, w skrócie Theo – odezwał się tato.
-A jak dziewczynka to Jasmine Annabelle – dodała mama. – Kotku, uważaj na siebie w tej Ameryce, dobrze? – przytuliła mnie.
-Dobrze. Serca i tak nie mam co zbierać, bo jest w drobniutkich kawałeczkach – westchnęłam.
-Tylko prawdziwa miłość tak boli – powiedział bardzo cicho tato.
-Oby – mruknęłam.
-Oby wytrzymało – dodała mama.

PIĘĆ LAT PÓŹNIEJ
Wracałam do Madrytu z dyplomem ukończenia studiów. Nie było łatwo. Do rodziców jeździłam tylko na święta i tydzień albo dwa wakacji. Kochałam spędzać czas z moją malutką siostrzyczką. Jasmine była zawsze uśmiechnięta, radosna i bardzo energiczna. Miała już cztery latka, pięknie mówiła i doskonale kopała piłkę. Do tego trzeba dodać, że była rozpieszczana przez wszystkich wokół, co bardzo jej odpowiadało. Jej ulubieńcem był Marcelo… Tego co się działo, gdy Brazylijczyk się nią zajmował nie da opisać się słowami. Mama była najszczęśliwsza, gdy wychodzili z domu, albo byli gdzieś w ogrodzie. Sama nie wiem, które krzyczało głośniej.
-Cześć! – krzyknęłam, gdy tylko przekroczyłam próg. Jak zwykle, dyskretnie zerknęłam na podjazd Vazqueza, ale dostrzegłam na nim tylko samochód Rezy.
-Sol! – zapiszczała Jas i rzuciła mi się na szyję.
-Ale urosłaś! – zachwyciłam się i pocałowałam ją w czoło.
-Ciocia Reza powiedziała, że zapisze mnie do Realu! – klasnęła w rączki, a ja jak zwykle zachwyciłam się, że ten mały diabełek tak pięknie mówi. No, i doskonale wie czego chce.
-Nie zwalaj na mnie! – krzyknęła z kuchni Reza. Udałam się tam, nadal trzymając Jasmine na rękach.
-Cześć, Gutierrez – ucałowałam ją w policzek.
-Witaj na starych śmieciach, Rosario – puściła mi oczko i upiła łyk czerwonego wina.
-Na ile? – spytała mama zza swojego kieliszka.
-Nie wiem – postawiłam małą na ziemi, by nie widzieć jak dwie Królewskie wymieniają się zdziwionymi spojrzeniami. Zawsze mówiłam konkretną datę wyjazdu, a teraz nie wiem…
-Solana! – zawołał tato i porwał mnie w objęcia. – Córciu, tak się cieszę, że przyjechałaś! Ile zostaniesz? – uśmiechnął się do mnie szeroko.
-Ona nie wie, blondasku – mruknęła Reza.
-NIE WIE, Ciastku – zaakcentowała mama.
-To dobrze czy źle? – szepnął do mnie.
-Reza i Cristiano proponują mi pracę w Realu – powiedziałam.
-To doskonała propozycja! – odezwała się Reza. – Płacimy ci świetnie, a ty w zamian za to robisz nam programy treningowe. Żaden klub ci tyle nie zapłaci! – zastrzegła.
-Javier proponują mi to samo – dodałam.
-Jeśli Javier coś mówi to jest tego pewien na sto miliardów procent i będzie do tego dążyć – powiedziała cicho mama.
-Kto jest lepszy w dążeniu do celu? – westchnęła Reza. – Rodriguez, otwórz oczy! – prychnęła.
-A Harvard proponuje mi pracę u siebie – szepnęłam.
-Trudny wybór – pokiwał głową tato.
-Powiedźmy sobie szczerze! – machnęła ręką Reza, a mama gorliwie pokiwała głową.
-Napiły się – wyszeptałam tacie na ucho.
-Wiem – uśmiechnął się i pocałował mnie w czoło. Oparłam głowę na jego ramieniu i delektowałam się jego ciepłem i bezpieczeństwem, które otuliło mnie z każdej strony.
-Sol zostanie tu jeśli wróci jej miłość! – stwierdziła Reza, a ja drgnęłam gwałtownie. – Nico nikogo nie ma – zwróciła się bezpośrednio do mnie.
-Nie trać czasu, bo pięć lat zmarnowałaś! – dodała mama.
-Idę na Bernabeu – szepnęłam do taty, puściłam go i wyszłam.
Muszę odetchnąć, złapać rytm Madrytu, magię Realu. Wtedy będę wiedziała co zrobić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz