czwartek, 27 grudnia 2012

Rozdział ósmy

„Przyjaciel to człowiek, który wie wszystko o tobie i wciąż cię lubi.” 
 
Wpadłam zdyszana na podwórko i usiadłam na schodkach pod domem. Zsunęłam słuchawki na szyję i westchnęłam ciężko.
-Niezła jesteś – pochwalił Javier, gdy zmęczony usiadł obok mnie.
-Ma się rozumieć – wyciągnęłam przed siebie nogi i zamachałam stopami w czerwono-białych adidaskach.
Zza domu wymaszerował Cecil, dumny jakby był owczarkiem niemieckim. Usiadł między nami i zamerdał ogonkiem.
-Czego chcesz? – pogłaskałam go po czarnym łebku. Machnął łapą i znowu zamerdał ogonkiem. – Może pobiegasz jutro z nami? – cmoknęłam go w mokry nosek.
-Już? -  Z domu wyszła mama. Miała na sobie puszysty szlafrok i śmieszne kapcie w kształcie kaczuszek. Oczywiście kaczuszki wyglądały jak po wojnie i już nie przypomniały zwierzątek, ale jakieś mutanty. Dzięki komu? Wszelkie zażalenia proszę kierować do Cecila, który wpatrywał się w nie wielce zadowolony.
-Może dołączysz do nas jutro? – spytałam jak zwykle. A ona jak zwykle się roześmiała i popukała w czoło. – Spoko – wzruszyłam ramionami. Od kilku lat codziennie biegam z Javierem kilka kilometrów. Nie robię tego dla sylwetki czy zdrowia. Raczej bo muszę. Budzę się punkt piąta rano, ubieram i siup! Muszę być w formie, żeby zademonstrować chłopakom strzały. Chociaż ja robię to sto razy wolniej niż Oscar i milion niż William.
-Idziesz dziś do szkoły? – Javier wstał i skierował się do drzwi.
-Nie – przeciągnęłam się leniwie. – Muszę się spakować. Jutro lecimy do Madrytu.
-Tylko nie przesadź, żebyś nie płaciła za nadbagaż – uśmiechnął się i wszedł do domu. W takich właśnie chwilach go kocham. Pozwoli mi na wszystko, by uziemić za jakiś durnowaty sprawdzian z francuskiego!
Pod domem zatrzymał się czarny Mercedes, a na moich ustach wykwitł ogromny uśmiech.
-Cześć, skarbie! – zawołał radośnie William, gdy wysiadał. Serce zabiło mi szybciej i wyszczerzyłam się jeszcze szerzej.
-Cześć! – usiadł obok mnie i pocałował mnie w policzek.
-Czołem, Cecil! – pogłaskał czarnego szarlatana, który zamerdał ogonkiem. – Co tam? – spojrzał na mnie.
-Co jesteś taki zadowolony? – przetarłam twarz koszulką i spojrzałam na niego zaciekawiona.
-Nie wystarczy, że cię widzę? – objął mnie ramieniem.
-Naprawdę masz się z czego cieszyć – prychnęłam – Wyglądam jak siedem nieszczęść! Brudna, spocona i głodna!
-To siedem nieszczęść to moje jedno wielkie szczęście – puścił mi oczko. – Potrenujemy dziś?
-Zobaczę – wstałam i nagle usłyszałam w głowie słowa Javiera. William kiedyś przestanie mnie kochać, bo się zakocha. Inna kobieta będzie ważniejsza, a ja zejdę na dalszy plan. Chyba tego nie przeżyję! Przecież on jest dla mnie wszystkim!
-Sol, co jest? – wstał i mnie przytulił. Oparłam policzek na jego torsie i z lubością wdychałam jego zapach.
-Nigdy o mnie nie zapomnisz? – szepnęłam.
-Pewnie, że nie – pocałował mnie w policzek. Spojrzałam w jego niesamowicie morskie oczy i wiedziałam, że nie kłamie.
-Bo jesteś dla mnie wszystkim – mruknęłam. Też nie kłamałam. Nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że jego patrzył na mnie inaczej niż zwykle. A może to ja już świruje?


Obudził mnie nieludzki wrzask. Mając za przyjaciela kogoś pokroju Marca Villi powinienem być przyzwyczajony, a jednak nie byłem! Dlaczego ten pierdolony idiota drze japę o świcie w moim domu! Kurwa, co za świat!
Zerwałem się z łóżka i poleciałem na dół. Nie przeklinam prawie wcale, chyba, że puszczą mu nerwy! Tak jak teraz! A skąd wiem, że zdenerwował mnie właśnie Marc Villa? To oczywiste! Ani Victor, ani Junior nie są takimi debilami, żeby napierdalać od czwartej rano biegiem po Madrycie! Villa kocha biegać, im więcej tym lepiej!
Wparowałem do kuchni, gdzie siedział Marc, tato, dwóch Cristianów Ronaldów – Senior i Junior, Victor i Nicanor.
-Co jest? – usiadłem na krześle.
-To jest skandal! – zapowietrzył się Marc i wycelował palec w Juniora. – To się w głowie nie mieści!
-Tobie się powinno dużo zmieścić, bo mózgu za dużego nie masz – warknął Victor.
-Wynajmuj czachę na mrówkowe wesele – zaśmiał się Junior.
-To nie jest zabawne! – oburzył się Villa.
-Czy mogę się dowiedzieć co? – burknąłem.
-William Rooney przylatuje jutro na testy i zamieszka u nas, bo jego ojciec to mój dobry kumpel – wyjaśnił mi Cristiano. To jednak w żadnym stopniu nie tłumaczyło czemu Villa darł ryja jakby mu ktoś jaja urywał!
-ONA TEŻ!!! – zapiszczał.
-Jaka ona? – rozłożyłem ręce. Zaraz go strzelę. JA! Człowiek, który brzydzi się przemocą.
-Morda! – Victor z całej siły zawalił Marcowi w głowę. Na szczęście Casillas nie jest mną.
-Sol, genialna trenerka Rooney’a – dodał Junior. – Przylatuje z nim.
-Tato powiedział, że nie widzi problemu, żeby cały czas z nim była – uśmiechnął się Victor. Tak, Iker potrafi być wyrozumiały dla nowych graczy.
-A, że Wayne poprosił mnie o tymczasową opiekę nad synem nie mogłem mu odmówić przywiezienia dziewczyny – powiedział Cristiano.
-Ładna? – zainteresował się mój ojciec. Marc spojrzał na niego jak na wariata.
-Czy ja kiedyś tak rozpaczałem po brzydkiej? – zapiszczał.
-Ty rozpaczałeś po jakiejś żabie, którą rozjechałem rowerem – warknął Nicanor.
-Miałem wtedy dziesięć lat! – prychnął.
-Teraz masz o dziesięć więcej i jakoś nic z tego nie wynika – dociął mu Victor, na co Villa pokazał mu język.
-Zaraz cię walnę to ci się komunijnym kompotem odbije! – powiedział jedno ze swoich czadowych powiedzonek, co wywołało jak zwykle salwę śmiechu.
-Żaden twój pisk nie sprawi, że Sol będzie twoja – wyszczerzył się Victor. – Byłem pierwszy – przypomniał mu.
-Ale jest moja – powiedział z przekory Nicanor. Sam nie wiem, który mówi poważnie.
-Życie jest niesprawiedliwe! – burknął Marc i powędrował do salonu, gdzie włączył sobie telewizję.
-To jednak William się zdecydował? – spytałem pozostałych piłkarzy i byłych piłkarzy.
-To jeszcze nie jest pewne – zaprzeczył Cristiano, który od pewno czasu był łącznikiem między prezesem klubu, czyli Ikerem Casillasem, a trenerem pierwszej drużyny czyli Jose Mourinho.
-Zgodził się na testy – dodał Junior. – Zajebiście byłoby go mieć u nas!
-W końcu przestałby atakować moją bramkę i udowadniać mi, że jak taka bestia staje przede mną to jestem całkiem bezradny! – Victor uderzył pięścią w stół.
-Czuję, że Real i ten dom znowu będzie tętnił życiem. Pamiętam jak dziś, gdy żyła jeszcze Ana… – tata urwał na moment. – Potrafiliśmy imprezować do białego rana – uśmiechnął się.
-Topiący się Torres, krzycząca Ana, czkający Higuain, wygadujący bzdury Marcelo czy bardzo cierpliwy Morata. To były zajebiste dni – wyszczerzył się Ronaldo.
-A co wy robiliście? – zainteresował się Junior.
-Nic, byliśmy grzeczni – odpowiedział szybko tato. – Ja po prostu czuję, że wiele się teraz zmieni.
-Mam nadzieję, że ktoś w końcu sprawi, że Villa zamknie mordę – westchnął Victor. Spojrzeliśmy na niego wszyscy i jak na komendę wybuchliśmy śmiechem.
-Chyba, że ktoś zaklei mu czymś paszczę, to może wtedy zamilknie! – zaśmiał się Nicanor.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz