"Kobiece zgadywanie jest o wiele dokładniejsze niż męska pewność.”
Szłam przez puste korytarze Old Trafford i modliłam się, żeby nie wpaść na Javiera, bo mnie zabije na miejscu. Nie wolno mi tu przebywać! To jest naprawdę chore. Mam kumpli piłkarzy, ojczyma piłkarza, ale nie mogę przebywać na stadionach i w ogóle piłka nożna to sport, który powinnam omijać z daleka. Jestem pewna, że Javi ogromnie się ucieszył, gdy jako ośmiolatka złamałam nogę tak tragicznie, że nie mogę grać w gałę, bo kontuzja może mi się odnowić. O ironio! W szpilkach chodzić mogę, nie ma przeciwwskazań. Naprawdę nie wiem co musi się wydarzyć, że dam sobie wcisnąć na nogi to samobójstwo.
Wyszłam na płytę boiska i rozejrzałam się wokoło. Przed polem karnym stał jakiś chłopak i starał się strzelić do bramki. Robił jakieś kroczki i cudeńka, ale nie trafiał idealnie w prawy górny róg.
Zeszłam trochę niżej i oparłam się o barierkę. Obserwując jego poczynania bawiłam się troczkami swojej malinowej bluzy. Pod nogi rzuciłam plecak.
-Kto to? – Obok mnie stanął Oskar da Silva, drugi i zarazem mój ostatni przyjaciel. Tak się składało, że ufałam tylko jemu, Williamowi i swojej mamie. Dobra! Javierowi też, chociaż mnie wkurwiał jak nikt!
-Nie wiem – wzruszyłam ramionami. – Spróbuj ją kopnąć pod ostrym kątem, najlepiej czterdziestym piątym! – zawołałam do kolesia. Spojrzał na mnie zaskoczony, zamierzył się i… znowu kopnął źle. – Chodź! – mruknęłam do Oskara i przeskoczyłam przez barierkę. – Mówię, że pod kątem! Wtedy na bank trafisz! – podeszłam do kolesia. Miał blond włosy i błyszczące niebieskie oczy. Na początku nawiedziło mnie dziwne uczucie, że kiedyś widziałam taki kolor, ale niby gdzie? Widzę gościa pierwszy raz na oczy.
-To mi pokaż ile to jest, bo matmę ledwo zdałem – odsunął się i wskazał piłkę.
-Spoko – zsunęłam adidasy z nóg i w białych skarpetkach odliczyłam sobie odpowiednią liczbę kroków. William i Oskar byli niezawodni, gdy trzeba było strzelić karnego. Wyuczyłam ich strzelać idealne bramki, których nie obroni żaden bramkarz. Niestety ich wyczyny widziałam tylko na treningach, na które przemknęłam chyłkiem. Zazwyczaj pokazywałam im nowe sztuczki na boisku za domem Williama.
-Koleś, patrz i się ucz – powiedział zadowolony Oskar, a ja strzeliłam. Dokładnie w prawy górny róg.
-Fiu, fiu! – zagwizdał z podziwem. – Od dziś będziesz moją idolką! – zaśmiał się.
-Miło mi to słyszeć – uśmiechnęłam się zadowolona. – Sol – wyciągnęłam dłoń.
-Alan – uścisnął ją.
-Oskar. Czekaj! – zawołał mój kudłacz. – Alan Canales?! Z Realu Madryt?!
-Pomagałam wrogowi! – złapałam się za głowę. – Willie mnie udusi! – wyszeptałam.
-Spoko – roześmiał się Alan. – Nikomu nie powiem i raczej twojego wyczynu nie powtórzę – wzruszył ramionami. – Nie obliczę kąta i nie trafię tam, gdzie trzeba.
-To dobrze – pokiwałam zadowolona głową. – Życzę powodzenia na meczu, ale nie wygranej. Wygrana jest wasza – szturchnęłam kumpla.
-SOL!!! – ryknął William z trybun. – Czerwony alarm!!!
-Javier! – zakręciłam się w miejscu. – Już będzie miał za co dowalić mi szlaban.
-Chodź! – Oskar pociągnął mnie w kierunku katakumb, a tam przejął mnie Willie. Wziął mnie na ręce i zanim się zorientowałam pognał korytarzem. – Był w biurach na górze – mruknął, gdy postawił mnie na ziemi, już na ulicy przed stadionem.
-Spierdalaj na chatę i udawaj, że nigdy nie byłaś na Old Trafford. – Oskar wręczył mi plecak.
-Dzięki! – pocałowałam ich w policzki i odbiegłam. Kocham ich normalnie! Poznaliśmy się wiele lat temu i od razu wiedziałam, że ten wysoki chudzielec i mały kudłacz będą moimi najlepszymi przyjaciółmi.
Wiem! Olśnienie przyszło nagle. Oczy Alana Canalesa były dokładnie takiego samego koloru jak szafir w zawieszce mamy! Dam sobie rękę odciąć, że identyczny!
Z niemałym zdziwieniem obserwowałem jak sam William Rooney wynosi tą blondynkę ze stadionu. Może to jego dziewczyna? Jednak nie słyszałem, żeby Will miał laskę.
Jak opowiem chłopakom dzięki komu Rooney strzela najlepsze gole to mi nie uwierzą! Za jego sukcesem stoi niewielka blondyneczka! Kto by pomyślał, że najlepszy snajper ligi angielskiej jest trenowany przez laskę!
-A tobie co? – szturchnął mnie Marc. – Gapisz się na wejście do katakumb jak łysy na grzebień! – zachichotał ze swojego żartu. Tak, młody Villa miał takie powiedzonka, że nie wiesz człowieku czy płakać czy się śmiać.
-Nie zgadniecie dlaczego Willie Rooney strzela takie idealne jedenastki – zwróciłem się do nadchodzących przyjaciół.
-Bo jest dobry? – rozłożył ręce Junior.
-To też, ale jest szkolony. Przez uroczą blondynkę imieniem Sol – powiedziałem zadowolony.
-Była tu jakaś urocza blondyna i dopiero teraz mówisz?! – Marc podskoczył jak oparzony i zaczął się rozglądać.
-Była. Strzeliła piękną bramkę w „okienko”, taką w stylu Rooney’a – przytaknąłem.
-Nie wierzę, że Rooney wpakował mi tyle piłek do siatki dzięki jakiejś lasce – mruknął Victor.
-A jednak. Wychodzi też na to, że talent Rooney’a to zwykła matematyka. Sol doskonale potrafi obliczyć pod jakim kątem należy kopnąć, by strzelić co trzeba – dodałem. Kumple patrzyli na mnie jak na wariata. – Wybaczcie, ale ja tego nie zademonstruję, bo nie potrafię!
-Ja mogę – odezwał się ktoś za nami. Odwróciliśmy się jak na komendę i ujrzeliśmy Williama Rooney’a. Za nim stał Oscar da Silva. Brakowało tylko złotowłosej Sol. – Jednak oprócz karnych potrafię strzelać gole w trakcie meczu. Tego matematyka za mnie nie załatwi – dodał gniewnym tonem.
-Obejdzie się bez pokazywania – warknął niewiele niższy od Anglika, Victor.
-A ja to bym chętnie obejrzał – odezwał się Marc. Casillas zmierzył go morderczym spojrzeniem, którego nie zauważył Junior.
-Ja też. Pokaż – kopnął piłkę do szatyna. William pokiwał głową i stanął na przepisowych jedenastu metrach.
-Gdzie? – zapytał tylko. Podziwiam, że potrafi zachować taką zimną krew. Zawsze jest taki opanowany i spokojny. Nie wiem jak on to robi.
-W lewy róg! – krzyknął jako pierwszy Junior. Anglik zrobił kilka kroków do tyłu, ale w innej kombinacji niż Sol kilkanaście minut wcześniej i strzelił. Oczywiście idealnie tam, gdzie trzeba.
-To nie tylko matematyka i fizyka – uśmiechnął się delikatnie. – To magia panowie, magia – ukłonił się i odszedł w towarzystwie drepczącego mu po piętach Oskara.
-Pozer – warknął Victor.
-Niezły jest – powiedział z uznaniem Marc. Oprócz tego, że jest nałogowym kobieciarzem, ma swoje cudowne powiedzonka, to ma też niewyparzony jęzor i zero instynktu samozachowawczego. Palnie zawsze coś akurat wtedy, gdy powinien milczeć. Zupełnie jak teraz.
-No… – przytaknął mu Junior. Kolejny inteligentny!
-Zamknąć się! – syknął Victor z morderczym błyskiem w oku. – Na trening!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz