czwartek, 27 grudnia 2012

Prolog,

czyli zacznijmy od 2019 roku
 
Stałam na tarasie naszego domu na przedmieściach Madrytu. Popijałam gorącą czekoladę zrobioną przez mojego Ciastka i patrzyłam jak nasza czteroletnia córeczka kopie piłkę z trzema chłopcami, synem Ronaldo, synem Ikera i synem Vazqueza. Była taka śliczna i z charakteru podobna do mnie.
-Zasnął. – Usłyszałam za sobą głos mojego męża, a po chwili poczułam jak jego silne dłonie oplatają mnie w pasie. – Na pewno chcesz jechać?
-Tak. – Oparłam się o niego i uśmiechnęłam delikatnie. – Sol nie może się doczekać aż zobaczy Leo i Norę, a Nando aż zobaczy mnie. Dawno się z nimi nie widziałam a poza tym obiecałam Fergusonowi, że go odwiedzę.
-Opuszczasz męża, żeby zobaczyć się z jakimś dziadziusiem – mruknął.
-Ciastku… – Odwróciłam się do niego i pocałowałam delikatnie. – On się źle czuje i Nani obawia się, że już zbyt wiele razy nie usłyszy jego krzyku – pogłaskałam go po policzku. – Poza tym poradzisz sobie z młodym. Naszego małego szarlatana zabieram ze sobą.
-A możesz tak zabrać jeszcze młodego Casillasa, Juniora i Vazqueza? Właśnie pokazują Sol jak stanąć na głowie – westchnął.
-Casillas, Ronaldo, Vazquez i ty, Rosario! – krzyknęłam i odwróciłam się błyskawicznie. – Takie akcje tylko po odpowiedniej rozgrzewce! – Podeszłam do dzieci.
-A rozgrzejesz nas, ciociu? – spytał mały, siedmioletni Casillas.
-Victor, co ty mówisz? – Kucnęłam przy nich, a prawie najstarszy z towarzystwa, dziewięcioletni Junior natychmiast usiadł przede mną. – Ja? Nie jestem trenerem tylko zwykłym tłumaczem.
-Czy zwykły tłumacz nosi dres Realu? – zainteresował się Junior i spojrzał na moje wdzianko. No, gdzież ja nie miałabym co sezon nowego stroju klubowego? Nie nazywałabym się Annabelle Rodriguez, gdyby tak nie było.
-Nie, ale moja praca nie ogranicza się do tłumaczenia umów. Pomagam nowym piłkarzom, którzy pochodzą z innych krajów się zaaklimatyzować. – Pogłaskałam go po głowie.
-A po co oni się klimatyzują? Gorąco im? – zdziwił się Nicanor.
-Nie – roześmiałam się i wstałam. Wzięłam swoją córkę na ręce, bo właśnie próbowała wsadzić psu do nosa patyk.
-Klmatuje go – mruknęła obrażona.
-Wskakiwać w stroje. Zawiozę was na trening – puściłam oczko do chłopców. Victor i Nicanor pobiegli do siebie, czyli naprzeciwko i kilka domów w prawo, ale Junior został.
-Ana? – spojrzał na mnie wyczekująco.
-Co tam, skarbku? – Objęłam go ramieniem.
-Na długo jedziesz do Anglii? – W oczach chłopca pojawiła się niepewność.
-Sol, ty też się przebierz. Idź do taty on cię ubierze. – Postawiłam małą na ziemi.
-A co będę robić? – wzięła się pod boki.
-Podkurwisz Mourinho, albo pobawisz się z Karimem. No idź – ponagliłam ją.
-Mou i wujcio Karimek! Super! – zawołała radośnie i pognała do domu.
-Co jest? – Usiadłam na trawie i wzięłam chłopca na kolana.
-Będę za tobą tęsknił – szepnął i się do mnie przytulił.
-Junior, niedługo wrócę. Obiecuję. Muszę zobaczyć się z Torresami i Fergusonem. Będziesz ładnie ćwiczył dopóki nie zjawię się z powrotem? – Pogłaskałam go po czarnych włosach.
-Dla ciebie zostanę najlepszym piłkarzem Realu! – powiedział z zaciętą minką. – Będziesz ze mnie dumna!
-Zawsze jestem, nawet jak wrzucisz Villę do basenu, zamkniesz Dori w szafie czy zniszczysz najnowszy dywan.
-Ja nie chciałem – szepnął. – A tato mówił, że Sergio sprowadził go z Turcji.
-Och, smarku. To tylko dywan, a Sergio ma dużo kasy i kupi sobie nowy. Poza tym nigdy mi się nie podobał – uśmiechnęłam się łobuzersko.
-To czemu mu nie powiedziałaś? – zdziwił się.
-Bo go kocham – wzruszyłam ramionami. – A teraz gazem na Bernabeu!
-Tak jest! – zerwał się i popędził do domu.
-Kocha cię – powiedział stojący w drzwiach Sergio.
-Tylko on? – Podeszłam do niego.
-Nie tylko – przytulił mnie i ujął w dwa palce zawieszkę z przepięknym szafirem którą od niego dostałam. – Ja też. Gdzie diabełek?
-Oddałam Sol, bo strasznie się jej podobał – oparłam głowę na jego torsie. – Postaram się jak najszybciej wrócić – mruknęłam.
-Wyjadę z Alanem po was na lotnisko – obiecał.
-Dobrze – pokiwałam głową.
-ANA! – ryknął z głębi domu David Villa i po chwili pojawił się na tarasie. Za rękę trzymał swojego synka, sześć i pół letniego Marca. – Musisz mi pomóc! Lei pojechała do Stanów, ja niedługo mam mecz i nie wiem co zrobić z małym!
-A skąd ja mam wiedzieć? – Założyłam ręce na piersi. – Ciastku – spojrzałam na męża. Męża, co za cudowne słowo. – W pokoju Alana są dodatkowe stroje. Znajdź coś dla małego.
-Chodź – Sergio wziął młodego Villę i weszli do domu.
-Chcesz go ubrać w strój Realu? – wyszeptał wstrząśnięty.
-Jak chciałeś, żeby pomykał w barcelońskich szmatach to było go nie przywozić! – fuknęłam.
-Ale Marc powiedział, że jak zaprowadzę go do Pique albo Messiego to wsadzi w nos Emily i Gen patyki, żeby mogły przestać udawać, że są robakami – westchnął. – Przez ciebie mój syn wyrośnie na Galaktycznego! – Wymierzył we mnie palec.
-Nie przeze mnie tylko przez ciebie. To ja go przywożę do Madrytu za każdym razem, gdy Lei leci do pracy czy ty? Marc czuje się z nami dobrze. Ma Victora, Nicanora, Juniora, młodych Gonzalezów, Alonso a nawet czasem Beckhamów. O Sol, Alanie i Duarte nie wspomnę, bo mają tylko cztery latka! A w Barcelonie? Sama nie wiem – rozłożyłam ręce.
-Chłopaki mnie zatłuką jak się dowiedzą, że mój jedyny syn gra z Królewskimi!
-Lepiej się pośpiesz, bo nie zdążysz wrócić do Barcelony. A gdzie Zaida i Olaya? – Spojrzałam na zegarek.
-Z Pati, ale Marc powiedział, że z babami siedzieć nie będzie. Dobra, spadam -pocałował mnie w policzek i wszedł do domu.
-Niańczysz wszystkie dzieci Realu – zaśmiał się idący z sąsiedniego podwórka, Cristiano Ronaldo.
-Z twoim na czele – uśmiechnęłam się do niego. – Ale wiesz, że Juniora kocham i traktuję jak swojego syna – usiadłam na kanapie ogrodowej, a on obok mnie.
-Wiem. On też bardzo cię kocha, nawet bardziej niż Irinę.
-Irina to tylko Irina, a ja jestem jego matką chrzestną. Dlatego, że byłeś tak pomysłowy i pozbyłeś się jego biologicznej matki, ja mam troje dzieci – roześmiałam się nagle. – Wiesz, Canales zawsze chciał mieć troje. Dwóch chłopców i dziewczynkę. Właśnie ma – śmiałam się w najlepsze.
-Ana, chłopcy i Sol czekają! – krzyknął z domu Sergio. – Dzwonił też Benzema, że już jedzie!
-Jedziesz ze mną? – Wstałam.
-Pewnie – pokiwał głową.
Siedziałam na ławce trenerskiej na Bernabeu. Obok mnie spał Benzema, który w obecnej chwili powinien pilnować swoją 4-letniej Liv, ale moja Sol tak umęczyła swojego kochanego wujcia, jej najwspanialszego chrzestnego, że padł bardziej zmęczony niż po najgorszym treningu.
-Cris, ty kurwo! – Karim machnął łapą w powietrzu. – To moje! – wymamrotał i dalej spał.
-On powiedział na mnie „kurwa”? – Z fotela przede mną wychyliła się czarna czupryna Portugalczyka, który uważnie śledził poczynania swojego pierworodnego i dlatego też usadowił się w pierwszym rzędzie, a nie jak my w drugim. Swoją drogą odkąd powróciłam na Bernabeu i zbratałam się z Benzemą zawsze siadaliśmy w drugim rzędzie, zwłaszcza, gdy nie grał. Mogliśmy wtedy wszystko komentować jak chcieliśmy i nie słyszeliśmy uspakajających syknięć Mou i warknięć Rezy. Pokiwałam głową i zerknęłam na niewinnie wyglądającego Francuza. – Ty… – zawahał się jakby szukał odpowiedniego słowa. – Trójkolorowa świnio! – wysyczał.
Ronaldo jest ładny, ma talent i samozaparcie w dążeniu do celu… Jednak nie bywał ze mną tyle czasu co Karim, bo kilka lat temu wolał wylegiwać się z Iriną na słoneczku zamiast spędzać czas ze mną. Nie po raz pierwszy tego pożałuje.
-Spadaj pod łóżko, ty marna podróbko mężczyzny z kompleksem źle włożonej skarpety do majtek imitującej twoje ptaka! – powiedział głośno Karim. Prychnęłam śmiechem, a gdzieś niedaleko Marcelo zaczął się śmiać jak wariat. Reszta drużyny, która wolała patrzeć na biegające dzieci niż trenować, też ryknęła niekontrolowanym śmiechem.
Ronaldo zatkało, a po chwili spojrzał na mnie.
-TY! – wysyczał i zmrużył groźnie oczy. – To twoja wina!
-Nie jej wina, że dopychasz swoje laski wibratorem, bo sam nie dostajesz głęboko – dogryzł mu znowu Benzema.
-Kocie! – syknęłam. – Opanuj się, ty szurnięty zbóju, bo jak ja ci coś zaraz powiem! – dodałam groźnie.
-Sorry stary, ale śpiący jestem – Karim podał dłoń Cristiano, którą on uścisnął. – Śniło mi się, że podprowadziłeś mi ostatniego naleśnika zrobionego przez Vazqueza. Sam wiesz jakie dobre robi – wyszczerzył się bezczelnie.
-Ty pieprzony debilu! – burknął Cristiano. – To jest wyłącznie twoja wina! – wyszeptał do mnie po portugalsku. – Normalnie trzyma tę mordę na kłódkę, ale czasem jak coś pierdolnie… – urwał. – Jest gorszy niż ty! – Wrócił na swoje miejsce.
-Co powiedział? – spytał po francusku Benzema.
-Że jesteś gorszy niż ja – wzruszyłam ramionami i zamknęłam oczy. Wiem, że jest gorszy. Moja szkoła.
-Lubię podnosić mu ciśnienie – uśmiechnął się zadowolony.
-Kto nie lubi? – zachichotałam.
-Kocie, ale wróć szybko – spojrzał na mnie jednym okiem.
-Spoko, zbóju, wrócę – oparłam się o niego, a on swoim zwyczajem objął mnie niedbale i westchnął.
-Ech, kocie…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz