czwartek, 27 grudnia 2012

Rozdział dziesiąty

Ileż pomyłek popełni rozum, nim dojdzie do prawdy.”
 
Bernabeu działało na mnie kojąco. Byłam spokojna, opanowana i pewna siebie jak nigdy dotąd. Chciałam stąd zabrać Williama, ale czy sama chciałam opuszczać Madryt? Chyba padło mi na głowę, że jakieś obce miasto zawładnęło mną do tego stopnia!
-Will, pójdziesz teraz na badania – powiedział Cristiano. – Sol, zechcesz mu towarzyszyć? – uśmiechnął się.
-Nie, rozejrzę się – odparowałam i odeszłam z Cecilem u boku. Co planowałam? Nic, bo ja nie wybiegam za daleko w przyszłość.
Szłam sobie ciemnym korytarzem i nuciłam jakoś melodyjkę.
-Kochaniutka, a dokąd się wybierasz? – zawołał ktoś za mną. Odwróciłam się i uważnie spojrzałam na przybysza. – Annabelle? – wyszeptał.
-Co? Coś ci się koleś pochrzaniło! – prychnęłam. – Mam na imię Sol. – Wzięłam się pod boki. Mężczyzna podszedł do mnie i spojrzał na mnie uważnie. Sama oczywiście też mu się przyjrzałam. Miał około czterdziestu lat, piękne brązowe oczy i ciemne włosy z delikatnymi siwymi pasmami. Dodatkowo był bardzo wysoki. Pewnie tak jak Willie!
-Przepraszam. W pierwszej chwili myślałem, że jesteś moją dobrą znajomą – potarł skronie. – Tylko to niemożliwe, bo Ana nie żyje od czternastu lat – szepnął.
-Spoko – mruknęłam. – Nic się nie stało. Jest pan piłkarzem? Szukam biura prezesa i trenera.
-Trener idzie – wskazał jakiegoś faceta za sobą. – Panie trenerze ta panienka o pana pyta.
-Dzień dobry, panie Mourinho – przywitałam grzecznie siwowłosego staruszka. – Nazywam się Sol Rosario… – wypaliłam. – Znaczy się Sol Dietl – poprawiłam się. Nie wiem czemu tak powiedziałam, bo od dziecka tak nie mówiłam. Kiedyś przedstawiałam się dwoma imionami. Mama mówi, że odkąd pamięta (czyli od czternastu lat) uparcie powtarzałam, że będę jak Cristiano Ronaldo używać dwóch imion, a nie nazwisk. – Jestem przyjaciółką Williama Rooney’a.
-Chciałaś powiedzieć trenerką, złotko – uśmiechnął się dobrotliwie i objął mnie ramieniem. Wysoki mężczyzna odszedł korytarzem.
-Nie, przyjaciółką. Nie trenuję Williama na tyle, by nazwać mnie jego trenerką – zaprzeczyłam.
-Co cię do mnie sprowadza? Chciałaś po prostu poznać trenera Królewskich? – wyszliśmy na murawę. W jasnym świetle hiszpańskiego słońca znowu nawiedziło mnie deja vu. Widziałam to spojrzenie, ale dawno temu…

Mała blondyneczka siedziała na ławce trenerskiej Santiago Bernabeu i wymachiwała nogami w powietrzu. Obok niej siedział podstarzały trener i coś notował.
-Co robisz, Mou? – spytała. Mężczyzna zignorował fakt, że skróciła jego nazwisko.
-Opracowuję taktykę na mecz. Chcesz mi pomóc? – uśmiechnął się do słodkiej czterolatki.
-A tatuś, wujcio Karimek, Cristiano, MM i wujek Iker będą grać? – zapytała sprytnie.
-Będą – pokiwał głową i podsunął jej swoje rozpiski. – I co radzisz?
-Tatuś pomoże wujciowi i Cristiano strzelić gola. MM też strzeli jak będzie grzeczny. A wujek Iker będzie bronił, żeby żadna kurwa nam nic nie wpakowała! – odpowiedziała rezolutnie. Mou nawet nie zareagował, że jednego z piłkarzy nazwała dokładnie tak jak jego asystentka. W końcu Reza była bardzo związana z Aną, matką małej.
-Rodzice wiedzą, że tak przeklinasz? – roześmiał się.
-Mama tak, ale tatuś nie. Ciii… – przyłożyła sobie palec do ust.
-Ech, jesteś niemożliwa Sol. – Pogłaskał ją po złotych włoskach.

-Z wiadomego powodu znam się na piłce – zaczęłam swoją przemowę. – Uważam, że Real Madryt ma doskonałych napastników. Po co panu kolejny? – Wzięłam się pod boki, a wiatr rozwiał moje blond włosy. – Panie Mourinho… Nikt nie da panu gwarancji, że William dogada się z zespołem.
-Ty mi ją właśnie dajesz. Jakby było inaczej to nie mówiłabyś mi o tym – uśmiechnął się cwanie, a we mnie się krew zagotowała.
-Kurwa! – warknęłam. – Powiem prosto z mostu. Niech go pan nie kupuje!
-Dlaczego? – uśmiechnął się delikatnie.
-Bo jest szczęśliwy w Manchesterze, a na pewno pan zna sytuację finansową United. Panie trene…
-Każdy zna ich sytuację – odezwał się ktoś za mną i podszedł do Mou. – Chcemy Rooney’a, oferujemy uczciwą cenę i wiemy, że go dostaniemy.
-A w bonusie przyjedziesz ty – dodał Mourinho.
-Niedoczekanie moje! – syknęłam. – Pogadam z prezesem! Może to jest jakiś normalny człowiek!
-Iker Casillas, prezes Realu Madryt. – Ukłonił się młodszy mężczyzna. Zgrzytnęłam zębami.
-Czyli Willie przepadł? Będzie kolejnym Galaktycznym? – upewniłam się.
-Tak – pokiwał głową Iker.
-To wszystko przeze mnie! – zacisnęłam pięści – Chciałam pomóc mu w realizacji marzeń i mam za swoje! Do widzenia! – burknęłam i odeszłam. A niech was…! Ugh!


Stałem pod drzwiami mieszkania Villi razem z Juniorem, Vazquzem i Casillasem. Każdy z nas trzymał ogromne pudła z zakupami.
-Jesteście wrednymi bestiami – zakomunikowała nam wysiadająca z windy Liv, która trzymała plik ulotek. Za nią stała naburmuszona Adelle. Nie chciała tu iść, ale Junior nie należał do osób, które przejmują się jej humorami. Gdy mnie odmówiła sam do niej zadzwonił i bez ceregieli powiedział co niej myśli. Kazał wziąć modną dupkę i przyjechać do Villi, bo szykuje się akcja i potrzebujemy dziewczyn. Nie obchodzi go czy maluje paznokcie u rąk, nóg czy wyrywa włosy na cipie… Naprawdę jej tak powiedział, a ja stałem obok i nie potrafiłem nic powiedzieć. Słuchałem tylko jego głosu i śmiechu Victoria, Nicanora i Dolores. Mój kumpel obrażał moją dziewczynę a ja nie zrobiłem nic, bo… Junior nie kłamał. Adelle miała milion spraw na głowie, ale były to błahe rzeczy. Jeżeli ktoś mógł jej wygarnąć prawdę i nie ponieść za to żadnych konsekwencji to był właśnie Junior. Nie przejmował się jej fochami i marudzeniem. Miał ją gdzieś, a ona nienawidziła go z całego serca.
-Gotowa – wyszczerzyła się Dori i zdjęła z siebie płaszcz, który podała Adelle. Każdy z nas zrobił wielkie oczy a Junior jęknął. Dolores miała na sobie skąpą koronkową bieliznę, która więcej odsłaniała niż zasłaniała.
-Mówiąc, że masz grać jego kochankę nie miałam na myśli ulicznicy – warknął jej braciszek. Dori zmierzyła go pogardliwym spojrzeniem, ale nic nie powiedziała. Każda dziewczyna z którą się zadajemy ma ładne ciało, ale Dolores bije je na głowę. Od dziecka ćwiczy jogę i pływa. Musi o siebie dbać, bo w końcu jest modelką.
-Teraz nikogo nie gra – powiedziała zgryźliwie Adelle. Zasłoniłem twarz wielkim pudłem. Nie chcę wiedzieć co teraz nastąpi.
-Serio? – warknęła Dori. – A może ty nam zaprezentujesz się w takim stroju? Kłapać mordą na lewo i prawo to każda głupia kurwa potrafi – odpyskowała. – Alana coś pojebało w momencie, gdy postanowił z tobą chodzić! Wątpię, że chociaż raz mu dałaś! W końcu martwisz się, że rozciągnie ci cipę i już nigdy nie będzie tak samo wąziutka! Wiesz, na pierwszy raz to proponuję ci wsadzić szpilkę, bo więcej się chyba nie zmieni!
-Dobra! – krzyknął Victor. – Zamknij się Dolores! Chuj cię obchodzi co oni robią w łóżku?
-Stary, a co oni mają robić, jak nie było nigdy żadnego łóżka – zaśmiał się Junior i jak zwykle stanął po stronie siostry. Nie przypominam sobie sytuacji, żeby jej nie poparł. Jedynie Nico milczał i patrzył na wszystko z boku. Jego nie ruszały pyskówki póki nie musiał reagować.
-Ej! – przerwała im Liv. – Mieliśmy coś zrobić, tak?
-Racja – pokiwali głowami chłopaki i Dolores. Liv położyła mi dłoń na ramieniu i delikatnie się uśmiechnęła. Jej nie trzeba było namawiać, żeby tu przyszła. Wystarczyło zadzwonić i powiedzieć co i jak. – Wchodzimy! – zarządził Junior i otworzył drzwi.

To co działo się potem… Szczęście Marca, że sam na siebie zarabia, bo David pozbawiłby go gotówki na rok albo dłużej.
W kartonach były puszki z piwami, o które Marc rzekomo nas prosił, Liv przyniosła mu ulotki z agencji towarzyskich, a Adelle viagrę, której potrzebował. Na koniec wypadła z sypialni rozczochrana Dori i zaczęła krzyczeć, że jest świnią, bo ją zdradza z jakimiś dziwkami. Gdy starszy Villa zrobił się czerwony do granic i za moment miał nastąpić wybuch weszła… ONA!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz