„Zmiany przyjdą na pewno, lecz nie wtedy, kiedy się na nie czeka.”
Weszłam do szkoły i z miną męczennika podeszłam do swojej szafki. Wpisałam datę urodzenia Williama, która była moim hasłem do kłódki i otworzyłam drzwiczki. Wzięłam kilka książek i spojrzałam za okno. Deszcz lał, a mnie w takich chwilach odechciewało się żyć. Mieszkam w Anglii czternaście lat i chyba nigdy nie przywyknę do takiej pogody.
Poprawiłam kaptur kurtki, którą dostałam od Oscara i udałam się do klasy. Nie zdążyłam tam wejść, bo poczułam wibracje telefonu w kieszeni. Wyjęłam go i zdumiona spojrzałam na wyświetlacz.
-Willie… – wyszeptałam. Musiało się coś stać, bo on nigdy nie dzwonił do mnie tak rano. Zazwyczaj o tej porze albo spał, albo wybierał się na trening. – Tak? – odebrałam.
~Czekam pod szkołą – zakomunikował i się rozłączył. Rozejrzałam się, ale nigdzie nie dostrzegłam Oscara. Napisałam mu szybko wiadomość, że nie będzie mnie na lekcjach i pognałam na parking. W strugach deszczu z trudem znalazłam czarnego Mercedesa.
-Matko! – wysapałam, gdy już wsiadłam do środka. Chłopak od razu ruszył, a ja rzuciłam torbę na tyle siedzenie i zapięłam się pasem. – Co jest? Nie mów, że od tak masz zachciankę, żeby mnie zabrać na wagary – uśmiechnęłam się słabo.
-Real Madryt chce mnie kupić – warknął. Otworzyłam ze zdumienia usta, a po chwili je zamknęłam. – Dają sto pięćdziesiąt milionów.
-Euro? – szepnęłam.
-Funtów – gwałtownie skręcił i ku mojemu zdumieniu znaleźliśmy się pod jego domem. Szybko wysiadłam i pognałam do środka.
-Jest ktoś? – spytałam i powiesiłam mokrą kurtkę na wieszaku w przedpokoju.
-Kai, ale zdycha u siebie. Był na jakiejś imprezie – skierował się do kuchni a ja podążyłam za nim. Znałam jego dom doskonale, w końcu bytowałam tu równie często jak u siebie.
Usiadłam na krześle i zaczęłam przeglądać magazyny, które zostawiła jego mama. W tym czasie Will wyjął dwie miski i wsypał do nich płatki. Dla mnie cynamonowe dla siebie czekoladowe. Moje zalał biszkoptowym jogurtem, a swoje mlekiem. Sięgnęłam po swoją porcję i zaczęłam jeść. Po chwili przed nosem wylądowała mi szklanka soku pomarańczowego. Usiadł obok mnie, ale nie jadł tylko mieszał w misce.
-Wychodzę! – wybełkotał stojący w kuchennych drzwiach Kai, starszy brat Williama.
-W takim stroju? – szatyn zmierzył go krytycznym spojrzeniem. Kai miał na sobie jakieś stare dresy i klapki. Na dodatek jedną skarpetę miał czarną, drugą granatową.
-Ty codziennie wychodzisz z taką mordą i nic nie mówię – odparł i się oddalił.
-Co z tym Realem? – spytałam w końcu. – Chcesz przejść? – Żadne z nas nie zwróciło najmniejszej uwagi na Kaia. Jego występy to norma. Nie ma na co patrzeć.
-Nie wiem – westchnął. – To Real, świetny klub, ale nie wiem czy bym tam pasował. Tu mam wszystko co znam i kocham. Mam tak po prostu to wszystko zostawić i wyjechać, bo będą mi więcej płacić?
-Ile? – szepnęłam.
-Dwadzieścia milionów już za pierwszy rok. Potem będzie to rosło o ile będę się rozwijał – mruknął.
-Widzę, że jesteś świetnie zorientowany. Do kiedy masz czas?
-Do końca okienka transferowego. Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie, bez Oscara, rodziców, klubu, Manchesteru… Mam dopiero dwadzieścia lat!
-To powiedz, że nie chcesz – wzruszyłam ramionami.
-Tylko, że klub potrzebuje zastrzyku gotówki. Real spadł im jak z nieba i to z taką sumą! – warknął. – Jak mnie nie sprzedadzą to gorzko pożałuję, że nie przeszedłem – oparł się czołem o blat stołu.
-Tak ci powiedzieli? – zdenerwowałam się.
-Nie, to podsłuchałem. Zmuszą mnie! A mnie nie przeszkadza, że płacą mi cztery miliony na rok! Mogą mi to nawet zmniejszyć! Ja kocham Manchester i nie chcę nic zmieniać!
-Spokojnie – wstałam i zaczęłam masować go po ramionach. Zamruczał zadowolony i się wyprostował. – Skoro United nie zrezygnuje trzeba zrobić, żeby Real zrezygnował…
-Tak, jasne – roześmiał się. – Ciekawe jak to zrobisz?
-Po prostu i po ludzku. Każę i się wypchać i natychmiast zrezygnować.
-Poważnie mówisz? – odwrócił się i zadzierając głowę spojrzał mi w oczy.
-Oczywiście – uśmiechnęłam się szelmowsko.
-Pięćset! – wysapałem, gdy zrobiłem ostatni brzuszek. Opadłem na podłogę i oddychałem ciężko.
-Ja pierdolę! – Do mojego pokoju wpadł Villa, a za nim weszli Junior i Casillas.
-Pierdolisz, pierdolisz… – pokiwałem głową. – Uważaj, bo David zostanie dziadkiem – dodałem. Marc jednak mnie totalnie zignorował. Usiadł na krześle przy biurku i zainteresował się kubkiem, gdzie było jeszcze trochę czekolady. Junior jak zwykle usiadł na łóżku, wziął do ręki ramkę ze zdjęciem mamy, westchnął ciężko i ją odstawił. Jedynie Victor rozwalił się na łóżku i ziewnął.
-Klub chce kupić Rooney’a! – obwieścił mi Marc.
-Którego? – spytałem, a Junior się roześmiał.
-No, nie tego starszego, degenerata jednego – prychnął.
-Transfer ma wynosić sto pięćdziesiąt milionów – powiedział Victor.
-Euro? – wyszeptałem.
-Funtów – poprawił, a mnie zatkało.
-Nie pierdol! – zerwałem się. – Chcą dać za niego aż tyle?! Przecież dopiero co kupili Vazqueza!
-Ale jego tylko za trzydzieści! – westchnął Victor.
-Ostatnio coś ich ponosi. Jego pensja ma wynosić dwadzieścia milionów euro w pierwszym sezonie – pokiwał głową Junior.
-A Vazqueza piętnaście – uzupełnił Victor. – Ale jestem pewien, że to załatwiła mu Reza i Junior. – Młody Portugalczyk pokazał mu środkowy palec i nie skomentował. Czyli prawda. – Jednak dwadzieścia dla Rooney’a to dużo…
-Z tendencją zwyżkową – uzupełnił Marc. Byłem w takim szoku, że nie zwróciłem uwagi, że Villa zna słowa „tendencja” i „zwyżkowa”, a do tego umie to zastosować w jednym zdaniu.
-Myślicie, że Rooney przejdzie? – usiadłem na parapecie. – To byłoby coś! Najlepsi piłkarze w jednej drużynie! Ronaldo, Vazquez i jeszcze Rooney! – zatarłem ręce.
-Tylko, że William grał w kompletnie innej lidzie – zauważył Marc.
-My gramy taktycznie, a on siłowo. Zwłaszcza, że przy jego posturze nie sprawia mu to kłopotów – przyznał mu rację Victor. – Jego klub ma inną strategię niż my. United czeka na ruch przeciwnika i dopiero wtedy atakuje, a kto jak kto, ale ja wiem, że Rooney jest niemal nie do zatrzymania.
-To będzie super mieć go w swoich szeregach! Poza tym przypominam wam, że jest młody i szybko się zaaklimatyzuje – podrapałem się po brodzie.
-Ciekawe czy będzie taki dobry bez swojej pani trener? – zakpił Victor.
-Ładna była! – przypomniało się Juniorowi. – A najpiękniejsza, gdy chciała zamordować Ville! – zarechotał.
-Ten ogień w oczach! – przytaknął mu Marc. – Cudowna! Mam nadzieję, że przyjedzie z nim.
-Może to jego dziewczyna? On na nią patrzył jak… – zamyśliłem się. Do kogo to porównać? – Jak Iker na Sarę! – pstryknąłem palcami. Victor się skrzywił i coś fuknął pod nosem. – Z takim uwielbieniem. Założę się, że nie dałby jej dotknąć Villi, tylko tak straszył.
-To na bank nie jest jego dupa – zaprzeczył Junior. – Dlaczego? Już odpowiadam na pytanie, które nurtuje każdego z was. Nie z powodu braku urody Rooneya, nie, bo dzięki Bogu to odziedziczył po matce, a nie ojcu. Największym problemem Williama jest to, że piękna Sol traktuje go jak przyjaciela i nie widzi w nim nic więcej – roześmiał się wesoło.
-Czyli jest do wyrwania! – ucieszył się Villa.
-O nie Panie Trzy Z! – Victor pogroził mu palcem. – Śliczniutka Sol jest moja!
-Czemu? – skrzywił się.
-Bo jestem starszy! – pokazał mu język. Zajebisty argument, nie ma co.
-Czyli jest moja – odezwał się ktoś od progu. Wszyscy jak na komendę spojrzeliśmy na wysokiego bruneta. Nicanor Vazquez. Człowiek nie do pokonania. Victor nie raz się modlił, żebyśmy chociaż nie grali z Racingiem, bo wtedy będzie po nas. Strzały Rooney’a jeszcze mógł próbować obronić, ale przy Vazquezie był bezbronny. Nico miał nie tylko talent, ale też zajebiste geny i wyszkolenie. Jego ojciec to jeden z najlepszych napastników w historii hiszpańskiego futbolu, macocha to świetna trenerka, niedoszła piłkarka, a wuj… Wuj to legendarny Guti.
Nicanora od najmłodszych lat trenowała Reza, która kocha Real Madryt nade wszystko. Młody Vazquez odebrał lepsze wykształcenie niż my razem wzięci. Tylko cud sprawił, że w lidze to Junior był od niego lepszy. Czasem bywał apatyczny i wyglądał jakby miał jakiś mega problem. Trener mu nie ufał i wysyłał na boisko, gdy było bardzo źle. Był takim jokerem jak kiedyś Guti w Realu. Jednak Vazquez lubił Santander i cenił ten spokój, który go otaczał.
Aż się boję pomyśleć co będzie teraz, gdy w jednej drużynie spotka się trzech mega strzelców. Nicanor przywodził mi na myśl feniksa, który rodzi się na nowo. Upadł i z trudem się podniósł. W pierwszym roku w Racingu grał tylko w kilku meczach i strzelił chyba z dziesięć bramek. Co sezon było lepiej, a teraz wraca do Realu. Silny i gotowy do walki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz