czwartek, 27 grudnia 2012

Rozdział dziewiąty

Przeszłość zachowana w pamięci staje się częścią teraźniejszości.” 
 
Wbiłam się w różowy sweter, zawiązałam apaszkę i zbiegłam na dół. Wyglądałam dziewczęco, bo miałam na nogach urocze balerinki z kokardkami. Jedyną oznaką, która utwierdzała mnie w przekonaniu, że to nadal ja był zegarek z Adidasa. Srebrny, a nie mój ukochany czarny, ale dobra. Przeżyję.
Wytachałam z domu moją czarną walizkę w której były same sportowe ciuchy i wsiadłam do taksówki. Z mamą i Javierem pożegnałam się wcześniej. Na siedzeniu obok mnie dumnie prężył się Cecil. Jego przecież nie mogłam zostawić!
Przez lot William próbował ze mną rozmawiać po hiszpańsku, ale udawałam, że śpię. Dlaczego mam rozmawiać inaczej niż po angielsku? Hiszpańskiego się nauczyłam, bo… Sama nie wiem czemu.
W Madrycie mieliśmy zamieszkać u przyjaciela Rooney’ów, samego Cristiano Ronaldo. Mnie tam było wszystko jedno, grunt, że z Williamem.
-Jak wy to robicie, że każdy Rooney ma u swojego boku taką piękną dziewczynę?! – powitał nas Cristiano na progu swojej willi. Nie chcieliśmy, żeby ktoś nas odbierał z lotniska, ale nie wiem czemu. Jakoś dziś mało czaję.
-Wiesz, ten urok – roześmiał się Will. – Proszę poznaj, to jest Sol – przedstawił mnie. – A to Cristiano Ronaldo.
-Dzień dobry – uśmiechnęłam się. Patrząc na Portugalczyka miałam dziwne wrażenie, że skądś go znam. Wiedziałam, że jego oczy lśnią cudownie, a broda drapie w czoło… Chyba już oszalałam!
-Nie mogłem się rozeznać w sytuacji czy dwa pokoje dla was czy jeden. Junior mi truł, że nie jesteście parą, a Villa, że niestety tak – wzruszył ramionami Cristiano. – To jak?
-Sol? – Will spojrzał na mnie uważnie.
-W sumie mi to ryba – zerknęłam na Cecila, który grzecznie siedział na mojej stopie. – Chyba będzie wygodniej dwa.
-To dwa – Will objął mnie ramieniem. Pan domu zaprowadził nas na górę i pokazał dwa pokoje. William bez słowa zaniósł moje rzeczy do pomieszczenia, które pomalowane było na błękitny kolor. Swoje ulokował w brzoskwiniowym.
-Naprzeciwko jest pokój Juniora, ale jego praktycznie nie ma – uśmiechnął się Cristiano. – A na końcu korytarza Dolores, ale jej też nie ma – wzruszył ramionami. – Rozgośćcie się. Potem zabiorę was na Bernabeu.
-Może od razu? – zaproponowałam. William pokiwał głową. – Tylko się przebiorę!
-No skoro chcecie – puścił mi oczko, a ja znowu poczułam się dziwnie! Widziałam już to!
W czasie drogi prawie się nie odzywałam. Bawiłam się rękawami niebieskiej bluzy. Dostałam masę nowych ciuchów od mamy przed wyjazdem. Moja rodzicielka i Javier na szczęście akceptowali mój luźny styl ubierania się. Kocham adresy i nie zamierzam z nich rezygnować!
Cristiano rozmawiał z Willie’m, a ja oglądałam Madryt. Znowu czułam to uczucie, że już tu byłam. Wszystko było znajome, ale takie… mniejsze? Mam jakieś urojenia. Przecież jak nigdy nie byłam w Hiszpanii!
-A oto Estadio Santiago Bernabeu! – powiedział zadowolony Ronaldo. Chwyciłam Williama za rękę i zagryzłam wargę. Cecil swoim zwyczajem usiadł na mojej stopie.
-Tak… – szepnęłam i wręczyłam szatynowi smycz. Szłam za Cristiano jakbym była w transie. Gdy wyszliśmy na murawę aż zabrakło mi tchu, a w oczach zakręciły się łzy. Byłam tu!

Mała dziewczynka biegła po zielonej trawie i uśmiechała się szeroko. Przed nią stał mężczyzna i podbijał piłkę. Blondyneczka szturchnęła go w nogę, aż zwróciła na siebie jego uwagę.
-Cześć Sol – kucnął i wziął ją na ręce. – Co tam, moja piękna?
-Kochasz mnie, wujciu? – Otoczyła go chudymi rączkami.
-Oczywiście! – uśmiechnął się i pocałował ją w czoło. – Jesteś moją chrześnicą! To mój obowiązek!
-A wiesz, że ja będę kiedyś najlepszą piłkarka na świecie? – Zaczęła bawić się jego zarostem na brodzie. – Sol Rosario!
-Wiem. Będziesz najlepszą Los Blancos na świecie – zaśmiał się.
-HALA MADRID!!! – wykrzyknęła.
-Córuś! Solana! – krzyknął ktoś z daleka. Dziewczynka odwróciła się w tamtą stronę i wyszczerzyła radośnie. W jej stronę szedł przystojny blondyn o błękitnym spojrzeniu.
-Tatuś! – zapiszczała radośnie.

Złapałam się za głowę i usiadłam na trawie. Cecil momentalnie znalazł się w moich ramionach.
-Sol? Wszystko dobrze? – zmartwił się William i kucnął obok.
-Wychowałam się tu – wyszeptałam i wtuliłam twarz w jego szyję. – Znam ten stadion, każdy zakamarek.
-Co ty mówisz? Jak? Sol, wychowałaś się w Manchesterze! – spojrzał mi w twarz. – Sol, oddychaj.
-Racja – pokiwałam głową. – Manchester – wstałam i złapałam smycz Cecila. – Manchester – powtórzyłam, ale to COŚ we mnie zostało. Czemu nigdy nie pokochałam United? Miałam do tego jak najlepsze predyspozycje. William i Oskar dawali mi prezenty związane z MU, ale nigdy mnie nie ruszyły. United mnie nie ruszał. Teraz jestem na Bernabeu i każda część mnie krzyczy,  że to moje miejsce. Do tego ten mężczyzna z tej przypominajki. Doskonale pamiętam jak się nazywał: Karim Benzema.


Otworzyłem jedno oko, a po chwili drugie. Nie obudził mnie dziki wrzask mojego wspaniałego przyjaciela. Jest dobrze. Usiadłem i złapałem się za serce.
-Wariatkowo – wyszeptałem, na widok siedzącej na krześle przy biurku Dori.
-Jebane – pokiwała głową.
-Co tu robisz i kto cię wpuścił? – spytałem.
-Sprzątaczka. Twój tato poleciał z samego rana do Santander. Przyszłam bo po moim domu kręcą się manchesterskie przybłędy – warknęła.
-Kto? – nie załapałem.
-William Rooney i jego Sol – skrzywiła się.
-Myślałem, że lubisz Rooney’a. Znasz go od dawna – podrapałem się po głowie.
-Nie mam nic do niego, ale jedynymi kobietami, które akceptuję w swoim domu to moje ciotki, matka i babka. Poza tym od razu ci mówię, żeby nie było, że nie ostrzegałam… – Zajęła się oglądaniem swoich paznokci. – Cały Real zwariuje na punkcie panny Sol. Skąd wiem? – westchnęła. – Jedni pokochają ją za urodę, inni za urok, a inni za talent.
-Nie każdy potrafi obliczyć jak strzelać gole i stworzyć komputerowy program treningowy – zauważyłem.
-Znam jednego człowieka. Tylko życie potoczyło mu się tak, a nie inaczej i nigdy tego nie zrobił.
-Kogo? – zainteresowałem się.
-Twojego ojca. Zawsze odrabiał nam matmę i jest geniuszem informatycznym. Sol nie jest wyjątkowa. Takich ludzi jak ona są miliony.
-Dori, jak to możliwe, że jesteś zazdrosna o kogoś kogo nie znasz? – zaśmiałem się.
-Nie wiem i nie mędrkuj, Canales. Wyskakuj i idziemy na miasto – wyszła z pokoju. To znaczy, że Rooney jest już w Madrycie. Czuję, że te wakacje odmienią moje życie. Przydałaby się jakaś impreza.
Wybrałem numer Villi i czekałem aż łaskawie odbierze.
~Cześć, Alanku! – krzyknął. – Sol jest w Madrycie! – obwieścił mi.
-Wiem, Dori mi mówiła. Może zrobimy z tej okazji imprezę?
~Bomba! Gdzie?
-U ciebie? Mieszkasz sam, prawda? – westchnąłem. Jak to możliwe, że jest czasem takim ciężko kapującym gościem, a na boisku zrozumie każdy mój gest? Nawet najmniejszy! Wtedy zawsze wie o co mi chodzi!
~Dziś przyjeżdża tato – szepnął. – Inspekcja – mruknął.
-Poważnie? – roześmiałem się. – Dobrze wiedzieć, cześć! – rozłączyłem się i szybko wystukałem SMS-a do Victora, Juniora i Nicanora: „Marc ma nalot, David na horyzoncie.” Ech, będzie ciekawie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz