„Są dwie rzeczy, których mężczyzna ukryć nie potrafi – kiedy jest pijany i zakochany.”
-…tak, podpisałem te papiery i kurier już do ciebie poleciał… Mamo, wrzuć na luz… No, przed wczoraj gadałem z prawnikiem i nic nie mówił… Czerwone… Chyba… Tak, zostaje w Atleti… Powinnaś zamówić lepsze, bo wydaje mi się, że to gówno… Nie, nie musisz… Nie ma sensu, żebyś się męczyła tyle czasu w samolocie, tylko po to… Mamo! Wracam, a nie zaczynam coś nowego. Lepiej zajmij się interesami, a nie moimi meczami… No to pa, też cię kocham… – westchnął ciężko i się przeciągnął. – Cześć, piękna! – powiedział na mój widok. Posadził mnie na swoich kolanach i pocałował.
-Nie wiedziałam, że jesteś biznesmenem – pogłaskałam go po policzku.
-Bo nie jestem. Robię za doradcę mamy. Chociaż był dzień, że byłem bliski rzucenia piłki i przeprowadzki do Stanów. Miałem już piękny apartament w Nowym Jorku z widokiem na Central Park.
-Na Upper East Side? – zaśmiałam się.
-Dokładnie – pokiwał głową. – Ale jeden telefon ojca i jakoś mi się odwidziało. Piłka jest dla mnie wszystkim, dzięki niej nie zwariowałem.
-Słyszałam… – pokiwałam głową.
-Pomiędzy tym co słyszałaś, a tym jak było jest pewnie duża różnica – wstał i posadził mnie na swoim miejscu. – Muszę załatwić dziś parę spraw, ale… – urwał, bo do kuchni wszedł Junior. Wściekły Junior, a za nim przydreptał uśmiechnięty Marc Villa.
-Sol! – krzyknął na mój widok. – Co tam, piękna?
-Co się stało? – wskazałam na Juniora.
-Pierdolę ją – wyjął z lodówki piwo, otworzył je i za jednym razem opróżnił całą butelkę. – Pierdolę – opadł na krzesło. – Dzwońcie po Victora!
-Po co? – spytałam. Nicanor oparł się o szafkę i cierpliwie wpatrywał się w przyjaciela.
-Idziemy… – raz dwa wypił kolejne piwo. – Na podryw.
-O nie! Poderwać to ty możesz co najwyżej dupę z krzesła! – machnęłam ręką. – Idź, weź prysznic i nic… – wyrwałam mu kolejną butelkę z ręki – …nie pij! – warknęłam.
-Miałem iść na miasto, ale zostanę jak chcesz… – mruknął Nico.
-Idź! – syknęłam i wskazałam mu drzwi.
-Idę z tobą! – Villa podskoczył jak oparzony.
-Wróć! – tupnęłam nogą. – Nie zostawisz mnie samej! – wskazałam mu krzesło na którym posłusznie usiadł. – Ty idź! – zwróciłam się do Nico. Podszedł do mnie, uśmiechnął szelmowsko i objął w pasie.
-Nie zamorduj Villi i miej litość dla Juniora – szepnął i odgarnął mi z twarzy kosmyk włosów. – Wrócę najszybciej jak się da i zabiorę cię w pewne miejsce.
-Gdzie? – zaciekawiłam się i uśmiechnęłam słodziutko.
-Zobaczysz – cmoknął mnie w usta i wyszedł.
-Nienawidzę, gdy to robi – warknął Junior i rozejrzał się, ale nie dostrzegł nigdzie piwa. Wyjął telefon z kieszeni, wybrał jakiś numer i się połączył. – Na chatę Vazqueza, natychmiast – mruknął i się rozłączył.
-Co robi i do kogo dzwoniłeś? – wzięłam się pod boki.
-Jest tak obrzydliwie szczęśliwy! Młodego Bartry – westchnął. Zerknęłam na Marca, który pisał smsy i uśmiechał się delikatnie. Junior spojrzał na niego wrogo. – Nicanor należy do ludzi, którzy zakochują się raz. Reszta to mrzonki. Sam powstał z takiej mrzonki, ale jego starzy to wielkie love. Ponoć mój ojciec i Irina też, ale wątpię. Oni się kłócą o wszystko, a starzy Nico o gówna! – walnął pięścią w stół, a Marc podskoczył. Popatrzył na nas rozkojarzony i znowu zaczął pisać. – O to, że jakiś piłkarz kogoś sfaulował albo nie, o to czy była ręka czy nie. W momencie, gdy kończy się mecz zakopują topór wojenny i jest git! Czasem Reza ma fazy i wtedy wypierdala do Gutiego do Hongkongu, ale jak wraca to mam wrażenie, że kocha Alvaro mocniej niż wcześniej.
-Wspaniale – uśmiechnęłam się błogo.
-Zajebiście, w pizdę! – przejechał rękami po twarzy.
-Cześć! – do mieszkania wszedł Tulio, a za nim jakaś dziewczyna i chłopak. – Hej, bratowa – cmoknął mnie w policzek i postawił na stole kilka puszek piwa. – To jest Relo i Ella Bartra – przedstawił swoich znajomych. – Niestety FC Barcelona, ale mnie słabo to rusza – wzruszył ramionami.
-Czy wy zawsze macie tak, że jak gdzieś jedzie jeden to i reszta? – zaśmiałam się.
-My tu mieszkamy – odpowiedziała Ella i odgarnęła na plecy czarne włosy. – Dobra, Tulio? – spojrzała na młodego Vazqueza.
-Nie mówcie Nico, że jestem w Barcelonie – wziął ją za rękę. – Junior! – strzelił go w ucho, bo Ronaldo go nie słuchał tylko dobierał się do piwa.
-Spoko, spoko – zamruczał.
-Tulio? – skinęłam na niego palcem.
-To na całe życie – szepnął mi na ucho i pocałował w policzek. – Nara, bratowa!
-A u mnie to nic pewnego! – zaśmiałam się, a Tulio i Ella wyszli. – Junior, czy ja się dowiem czemu jesteś taki zły? – spojrzałam na niego wyczekująco.
-Niech zgadnę! – klasnął w ręce Relo. – Gen cię pogoniła! – zarechotał. Nagle przez kuchnię świsnęła pusta puszka. Relo uchylił się w ostatniej chwili.
-Refleks! – poklepałam go po ramieniu. – Junior, ogarnij się! – strzeliłam Portugalczyka w czoło.
-Albo się z nią ożenię, albo się zabiję. Jedno z dwóch na pewno – wydukał. Pił te piwsko z szybkością światła.
-Marc! – warknęłam. – Zrób coś!
-Nie wiem czy Nicanor ma tu pistolet, ale sznur jest na pewno – mruknął i nawet nie podniósł wzroku znad telefonu.
-Możemy go jeszcze utopić, albo rzucić pod pociąg… – zastanawiał się Relo.
-Halo! Ludzie! – krzyknęłam. – Chcesz się zabić dla laski?!
-Ale jakiej! – powiedzieli wszyscy razem.
-Jest straszna! – szepnął Relo. – Wolę jej zawsze przytakiwać i potem robić swoje.
-Ja się jej boję i zazwyczaj chowam za Emily jak krzyczy – dodał Marc.
-A ja ją chcę! – walnął pięścią w stół Junior. – CHCĘ!!! – zawył.
-Możecie…? – zamachałam rękami. Villa odłożył telefon i razem z Bartrą zaciągnęli Juniora do sypialni. Opadłam na kanapę w salonie i westchnęłam. Boże, czemu mnie tu przyniosłeś? Żyłam sobie spokojnie w Manchesterze, po kryjomu trenowałam Williama, droczyłam się z Javierem i byłam zadowolona. Co dostałam w zamian? Tatusia, braciszka, pamięć mamusi, jebniętą dzielnicę zasiedloną przez świrusów, którzy wywieźli mnie do Barcelony i… Oczywiście i Nicanora. Ech, to w sumie nie ma na co się żalić. Jest zajebiście!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz