„Pocałunek wymyślili mężczyźni, aby kobiecie nareszcie usta zamknąć.”
Wyszłam z domu i udałam się na Bernabeu. Teraz tam trenują nowi piłkarze, albo ci, którym się nudzi. Zaznaczmy, ze Rooney mieści się w obu tych grupach.
Usiadłam na ławce trenerskiej obok Mou i wyciągnęłam przed siebie nogi obute w niebieskie adidaski. Czarną bluzę zasunęłam po samą szyję i westchnęłam cicho.
-Czemu tylko oni? – Mou zerknął na mnie spod oka. Na boisku ćwiczył tylko William i ten przystojniak, od którego nie mogłam oderwać oczu.
-Przygotowuję ich do nowego sezonu. Sprawdzam, który jest lepszy.
-Który? – mruknęłam.
-Sądzisz, że powiem to cudownie odnalezionej córce Sergio Canalesa?
-Ta cudowna córka jako jedyna mówiła do pana, Mou – przewróciłam oczami.
-William jest doskonały technicznie, czego z kolei czasem brakuje Nicanorowi…
-Ale? – przerwałam mu.
-Technika i nauczone na pamięć zagrywki to nie wszystko. Vazquez ma instynkt, ale brakuje mu ogrania.
-Gdyby pan musiał wybierać to kogo by pan wybrał?
-Jestem za stary na ryzykowanie. Rooney jest lepszy, ale nie wpasowany w hiszpańską piłkę i drużynę. Z kolei Nicanor zna grunt i ma tu kumpli, ale nie ma takiej regularności. Gdyby grał w Racingu ciągle jak William w United to wybór byłby prosty. Rooney, zadowolona?
-Słyszałam, że to Vazquez ma dostać z marszu miejsce w wyjściowym składzie.
-To co słyszysz to jedno, a to co mówię to drugie. Rosario – klasnął w dłonie – Korki masz?
-Mam – pokiwałam głową i wskazałam czarne buty, które leżały na fotelu.
-Wskakuj w nie. Chcę zobaczyć co potrafisz – puścił mi oczko.
-Dostanę miejsce w jedenastce? – zaśmiałam się.
-Dawaj! – uśmiechnął się.
-Potrafię wiele, ale brakuje mi sprawności piłkarza – szybko zmieniłam obuwie i podskoczyłam kilka razy w miejscu.
-Ograsz Rooney’a? – wstał i spojrzał na mnie uważnie.
-Bez problemu. Przecież sama go szkoliłam! – prychnęłam.
-Vazqueza? – spojrzałam na chłopaka stojącego obok Williama. Może i był gdzieś w jakimś programie, ale nie pamiętam go w ogóle.
-Nie – pokręciłam głową..
-Spróbuj! – poklepał mnie po plecach. Zmrużyłam oczy i podeszłam do dwóch piłkarzy.
-Cześć – uśmiechnęłam się, ale patrzyłam tylko na nieznajomego. Aż trudno w to uwierzyć, bo jeszcze miesiąc temu liczył się tylko William. – Sol Rosario – wyciągnęłam dłoń.
-Nicanor Vazquez – uścisnął ją, a mnie po plecach przeszedł dreszcz. Niebieskie oczy świdrowały mnie uważnie i widziałam w nich delikatny figlarny błysk. Zupełnie jakby dopiero od niedawna go używał.
-Grasz z nami? – spytał William i podbił piłkę.
-Gram – odebrałam mu ją i odbiegłam kawałek. Doskonale zdawałam sobie sprawę z faktu, że do piłki nożnej to ja mam głowę, a nie nogi. Mogę im powiedzieć jak kopnąć, wycelować i wszystko, ale sama nie zrobię tego tak dobrze jak oni. Brakuje mi tej zwinności.
-To o ciebie tak zajadle walczył Villa? – Nicanor szedł w moją stronę powoli, niemal się skradał.
-Walczył? – zdziwiłam się i szłam powoli do tyłu z piłką u nogi.
-Nie mógł przeżyć, że mieszkasz u Ronaldo i jesteś z Rooney’em – wyjaśnił.
-Nie jestem z Rooney’em! – oburzyłam się, a kątem oka widziałam jak Willie drgnął. Szedł kilka kroków za Hiszpanem i wpatrywał się we mnie uważnie. – A poza tym Alan mi mówił, że Marc jest teraz z Emily Pique.
-Fabregas – uśmiechnął się szelmowsko i coś przekręciło mi się w żołądku.
-Co? – zmarszczyłam brwi.
-Ma na nazwisko Pique Fabregas, ale nienawidzi drugiego nazwiska. Jej rodzice zaliczyli wpadkę po jakiejś ostrej imprezie… W sumie to nie wiem co ona ma do Fabregasa – wzruszył ramionami.
-NICANOR, JAK BĘDZIESZ SIĘ DALEJ TAK CZAIŁ TO MECZE BĘDZIESZ OGLĄDAŁ Z ŁAWKI!!! – zawołał Mou.
-Wybacz, piękna – skłonił się i znalazł się przy mnie w ułamku sekundy. Zdążyłam zrobić unik i zarył butami w trawę obok mnie.
-Złap mnie – zaśmiałam się i pobiegłam w kierunku bramki. Kątem oka dostrzegłam, że William pędzi równo ze mną, ale nie wyglądał jakby chciał grać ze mną. Dopadł mnie szybciej niż Vazquez i odebrał mi piłkę, zrobiłam fikołka i próbowałam podstawić mu nogę, ale w tym czasie poczułam przeszywający ból w lewej ręce. Krzyknęłam i zobaczyłam tylko jak chlusnęła krew.
-Cholera! – Nicanor błyskawicznie znalazł się obok mnie. – Przepraszam, ale wyciągnęłaś się tak, że trudno było przeskoczyć – zdjął z siebie koszulkę i owinął mi nią rękę. Jęknęłam cicho, ale bynajmniej nie z bólu. Przed oczami pojawiła mi się boska klatka piersiowa o idealnie wyrzeźbionych mięśniach. Nie wyglądał jak kulturysta, wyglądał jak ideał! Mógłby zostać modelem!
-Wow – szepnęłam i dotknęłam jego torsu. Macanie Williama czy Oskara to nic w porównaniu z tym. To był prawdziwy FACET, a nie mój przyjaciel.
-Widzę, że chyba zahaczyłem głowę – zaśmiał się i wziął mnie na ręce. – Dobrze się czujesz?
-Boli i zaraz zacznę robić głupie rzeczy – mruknęłam i z błogością wdychałam jego zapach. Wiele razy wąchałam spoconych chłopaków po treningu, ale woń, którą wydzielał z siebie Vazquez… Mamusiu! Mogłabym się na niego rzucić i… No i tego, nie wiem co byłabym w stanie z nim zrobić.
-Wjechałeś w jej dłoń jak w masło! – fuknął Mou, gdzieś po prawej stronie. Kołysana rytmicznym krokiem Nico zapadałam w drzemkę. Ręka robiła mi się coraz cięższa, a biała koszulka zaczynała się robić bordowa. – Głęboko?
-Trzeba zszyć – szepnął, ale na te słowa się ocknęłam.
-Co zrobić?! – krzyknęłam. – O nie! Ja się nie zgadzam! Nie będziecie mi nic zszywać! – wrzeszczałam, ale nie miałam szans na wyrwanie się z silnego uścisku.
-Cicho bądź! – upomniał mnie William, ale obecnie miałam go gdzieś. Chcą mnie szyć! Igłą! Przecież mnie jest słabo na samo słowo: zastrzyk!
-Ja chcę do mamy! Powiem tacie! Ratunku! – piszczałam, gdy Nico kładł mnie na stole zabiegowym, ale po chwili się rozmyślił i mnie posadził, a sam usadowił się obok. – Wyjeżdżam do Manchesteru i będę mieszkać z Javierem, który nie da mnie pokroić! Ja nie chcę! – zawodziłam, ale Nico mocno mnie trzymał.
-Sol, to tylko chwila – mruknął.
-To wszystko twoja wina, Vazquez i gorzko tego… Aaaa!!! – wrzasnęłam i wtuliłam się w niego, gdy zobaczyłam lekarza z igłą.
-Dawaj rękę! – wyciągnął moją dłoń i pocałował w czoło. – Sol, oddychaj – poczułam ukłucie i przestało boleć.
-Nie patrzę, nie patrzę… – szeptałam w jego szyję. – Pożałujesz tego! – warknęłam. – Zobaczysz, ty paskudo, gnido, ty… – urwałam gwałtownie, bo poczułam jego usta na swoich…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz