czwartek, 27 grudnia 2012

Rozdział czternasty

Jedna zmiana przygotowuje drugą.”
 
Siedziałam na kanapie w domu Cristiano Ronaldo i głaskałam leżącego na moich kolanach Cecila. Mały łobuz spał a ja mogłam posłuchać jak Cristiano rozmawia z córką. Zaraz jak jej było? Dolores?
-Wrócę jutro. – Usłyszałam jej głos. Nie wiem czemu, ale strasznie mnie irytuje. Nie znam jej i tylko kilka razy widziałam ją na oczy, ale wzbudza we mnie negatywne emocje.
-Wrócisz dziś – odezwał się Cristiano.
-Tato! – prychnęła.
-Nie ma „tato”! Wrócisz dziś i zero dyskusji.
-Junior w moim wieku robił co chciał! – obraziła się.
-Junior w twoim wieku już na siebie zarabiał, a z ty ze swojego modelingu raczej nie wyżyłabyś na poziomie do którego przywykłaś.
-Robisz mi to specjalnie! Jesteś okropny! – wrzasnęła.
-O dwudziestej trzeciej jesteś w domu albo zamrażam wszystkie twoje karty na miesiąc! Samochód też! – zawołał za nią.
-NIE!!! – ryknęła skądś.
-Ech… – Cristiano usiadł obok mnie i przetarł twarz. – Ty też się tak słuchasz ojca?
-Nie mam ojca. – Pogłaskałam Cecila za uchem. – Tylko ojczyma, ale jego słucham.
-A co z twoim ojcem? – zaciekawił się.
-Nie wiem – wzruszyłam ramionami. – Nie ma.
-Są dni kiedy zastanawiam się co mnie podkusiło, że zdecydowałem się na drugie dziecko. Z Juniorem dogaduję się świetnie, a Dori… – westchnął. – Jedynie Alan potrafi się z nią dogadać.
-Sol! O, jesteś! – Do salonu wpadł Victor Casillas. – Porywam cię – uśmiechnął się szeroko.
-Zajmie się pan Cecilem? – Wcisnęłam Cristiano moją psinkę i wstałam. – A gdzie mnie porywasz? – Poszłam za Victorem do jego granatowego Audi.
-Nie wiem. – Otworzył mi drzwi i zamknął je, gdy wsiadłam. – Gdzie chcesz?
-Na księżyc – zaśmiałam się.
-Stoi! – Pokiwał głową, ale w tym momencie zadzwonił mój telefon. Wyjęłam go z kieszeni i szybko odebrałam, bo dzwoniła moja rodzicielka.
~Cześć kochanie! Co tam? – Powitała mnie radośnie.
-Cześć mamuś. Spoko. A co w domu?
~Trwają przygotowania do podróży do Meksyku… - urwała. – Javier bardzo by chciał, żebyś poleciała z nim.
-Z nim? A ty? – zdziwiłam się. Co roku to ona pierwsza pędziła się pakować!
~Odmówiłam mu. Kotku, to chyba nie to. Kocham go, ale nie tak i już nie mam na to wszystko siły. Powiedziałam mu o tym i zdecydowaliśmy, że on poleci na wakacje, a ja zostanę w Manchesterze. – Poczułam się dziwnie, gdy usłyszałam jej słowa. Ma się rozejść z Javierem? A co ze mną? Wcale nie chcę go opuszczać?!
-Rozwodzicie się? – wyszeptałam i szybko otarłam łzę. Victor taktownie został na zewnątrz, więc mogłam rozmawiać swobodnie.
~Nie wiem, skarbie. On bardzo cię kocha i traktuje jak swoje dziecko…
-Bo jestem jego dzieckiem… – wyszeptałam. – Powiedz mu, że z nim polecę… Bardzo chętnie odwiedzę Fiorellę i dużego Javiera – powiedziałam szczerze. Nigdy nie mówiłam do rodziców Javiera „babciu” i „dziadku”.
~Ucieszy się - mruknęła. – Wylatuje jutro.
-Już jadę na lotnisko. Zajmiesz się Cecilem?
~To będzie dla mnie czysta przyjemność! - roześmiała się.
-Powiedz Javierowi niech się szykuje na deskę. Mam ochotę popływać. Tak dawno nie widziałam naszej cudownej plaży! Ipala już czuje, że nadchodzimy! – uśmiechnęłam się na wspomnienie małej wioski na brzegu Oceanu Spokojnego.
~Najpiękniejsza plaża jest w Santander – powiedziała nieoczekiwanie mama. Zamarłam na dźwięk jej słów. Nazwa Santander mówiła mi niewiele, ale była bliska memu sercu. Czemu?
-Santander? – zdziwiłam się. – Gdzie jest Santander?
~W Hiszpanii. – Mama nadal miała ten pewien głos.
-A skąd wiesz, że tam jest najcudowniejsza plaża?
~Oglądałam tam zapierające dech w piersiach zachody i wschody słońca. Nie przeszkadzał mi wdzierający się wszędzie piasek, ogrom wody mnie nie przerażał. Czułam tylko ciepło w sercu i motyle w brzuchu…
-Mamo… – szepnęłam, żeby nie sprawić, że zapomni nagle wszystko co powiedziała. – Z kim tam byłaś?
~Z twoim ojcem – odpowiedziała szybko. – A niby z kim? – prychnęła.
-Kiedy? – wstrzymałam oddech.
~Pierwszy raz w czerwcu 2011 roku. Potem coraz częściej. W końcu tam wzięliśmy ślub, a was tam ochrzciliśmy. To był taki kompromis, albo rodzicie się w Santander albo Madrycie. Wolałam oczywiście Madryt, więc Santander to chrzest. Jakbym przekabaciła twojego ojca to Rosario by mnie zjadła żywcem, a i tak mnie nie lubiła!
-Nas? – zrobiło mi się słabo. NAS?
~Czy ty słyszałaś to wszystko? – jęknęła. – Przypomniało mi się tyle szczegółów!
-I kto jest moim ojcem?
~Nie wiem. Blondyn, najpiękniejsze niebieskie oczy na świecie… Moje Ciastko…
-Mamo! A dalej?
~A dalej to nie wiem! - rozłączyła się. Jednak powiedziała mi na tyle dużo, że jak dobrze podpytam Juniora to się dowiem… Chociaż nie. Najpierw popływam na desce w wodach Pacyfiku mając u boku Javiera, mojego kochanego ojczymka.

Dolores przez godzinę mnie błagała, żebym z nią poszedł na Bernabeu. I po co? Żeby mogła podrywać Rooney’a!
On skończył trening, a teraz pokazywał jej jak powinna kopnąć piłkę. Nie chciało mu się wierzyć, że siostra i córka piłkarza nie potrafi tak prostych rzeczy. Mnie się nie chciało wierzyć, że on wierzył w jej kłamstwa.
-Co jest? – Obok mnie usiadła Liv z naręczem teczek. – Dori ruszyła na łowy? – uśmiechnęła się.
-Tak – mruknąłem. – Co tam masz?
-Papiery dla taty. Jak Adelle? – założyła za ucho kosmyk włosów.
-Nie wiem. Obrażona jest i się nie odzywa – wzruszyłem ramionami. – A może ty masz ochotę na kino i kolację? – zaproponowałem.
-Mam, ale umówiłam się już z Victorem, który obiecał Sol, że pokaże jej najlepszą knajpkę na świecie. Chodź z nami.
-Casillas chce Sol – pokiwałem głową.
-Każdy kogoś chce, ale akurat Casillas źle skończy jeśli wejdzie na teren Vazqueza.
-Przestań! Nicanor nic mu nie zrobi za to, że podrywa laskę zamówioną przez niego, ale laskę, którą widział raz w życiu – przekręciłem oczami.
-Alan, ja się na tym nie znam. To męska logika, czyli dla mnie czarna magia. Dajmy na to taki Villa… – spojrzała na odległą cześć murawy, gdzie stał Marc, Gen Messi i Emily Pique. – Przy każdej dziewczynie zgrywa cwaniaka, a jest już mega cwaniakiem, gdy obok niego jest Junior i jego ego wzrasta do wielkich rozmiarów. Jednak przy laskach z Barcy jest zaskakująco normalny. Mówi coś i nie myśli, zachowuje się jak totalny błazen.
-Czyli normalnie – roześmiałem się. – Chyba muszę jechać na wakacje – pomyślałem nagle o Adelle i zrobiło mi się dziwnie.
-Wakacje? Dokąd? – zdziwiła się.
-Do Santander. Potrzebuję wody, dziadków, Pablo i tej całej zgrai – wstałem. – Poza tym jest tam tato, więc możemy pójść na golfa, popływać czy pograć w piłkę.
-Przecież ty nie lubisz otwartych zbiorników wodnych – przypomniała mi o moim najsłabszym punkcie. Gdy jechałem na wakacje z chłopakami zawsze musiałem się zmuszać do pływania w morzu. Te bałwany kochają Ibizę, więc nie mogłem się zbłaźnić i pokazać, że nie lubię takiej wody.
-Dziadkowie ostatnio zbudowali sobie basen – powiedziałem zadowolony. W basenie popływam bez najmniejszego problemu. – Cześć. – cmoknąłem ją i odszedłem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz