„Więź duchowa jest o wiele cenniejsza od bliskości fizycznej.”
-Zaryzykuj, mała – powiedział, gdy samolot podchodził do lądowania. – Jestem z tobą – ujął moją dłoń i mocno ją ścisnął.
-Wiesz, kocham cię – położyłam głowę na jego ramieniu. – Nie ważne, kto jest moim ojcem, ty jesteś dla mnie bardzo ważny, wychowałeś mnie.
-Wychowałem na piękną i bardzo mądrą dziewczynę – pocałował mnie w czoło. – Będzie dobrze. Zaufaj sercu, ono wie najlepiej.
Do domu Canalesów jechałam z duszą na ramieniu.
Zapukałam raz, drugi i dopiero po trzecim otworzył mi śliczna brunetka. Na mój widok gwałtownie wciągnęła powietrze.
-Alvaro! – wydukała zamiast powitania. – Vazquez! – krzyknęła.
Vazquez? Pomyliłam adresy?
-Tak, maluszku? – Obok niej pojawił się mężczyzna z małym chłopczykiem na rękach. Facet do złudzenia przypominał tego przystojniaka, którego spotkałam w mieszkaniu Villi, tyle, że ten był dużo starszy.
-Ana! – Kobieta wskazała na mnie palcem.
-To powinnaś wołać Sergio, a nie mnie – pocałował ją w czoło i wrócił do domu.
-Ja do pana Canalesa – powiedziałam cicho.
-Moment! – mruknęła i zniknęła w środku. Po chwili na progu pojawił się on… W sercu mnie coś zakuło, a usta rozciągnęły się w delikatnym uśmiechu.
Blondyn patrzył na mnie w milczeniu, a ja nie mogłam uwierzyć w to co widzę.
-Tatusiu… – wyszeptałam. Mężczyzna jęknął cicho i mocno mnie przytulił. Miałam wrażenie, że to sen, ale tulił mnie tak mocno, że wiedziałam, że to nie złudzenie.
-Solana! Boże, to naprawdę ty! – ujął moją twarz w dłonie.
-A ty naprawdę masz oczy jak szafir w zawieszce mamy – uśmiechnęłam się.
-Ana… – urwał. – Czy ona… czy żyje? – wydukał.
-Oczywiście! Tylko straciła pamięć. Przez czternaście lat żyła w przekonaniu, że nazywa się Anna Sol Dietl, a ja jestem Sol Rosario Hernandez Dietl.
-Hernandez? – drgnął gwałtownie.
-Mama wyszła za mąż za piłkarza, Javiera Hernandeza. Wychował mnie i jest moim dobrym przyjacielem – przytuliłam się do ojca. Mojego tatusia…
-Kocha go? – wyszeptał.
-Nie. Rozwodzą się. Chcesz…? – spojrzałam mu w oczy i urwałam.
-Tak – pokiwał głową. – Boże, Sol. Myślałem, że nigdy was nie zobaczę, że nigdy cię nie przytulę! A teraz jestem pewien jak nigdy, że to ty, że gdzieś tam jest moja Annabelle.
-Jest, oczywiście, że jest! – roześmiałam się radośnie.
-Canales, co ty tu robi… – Wysoki mężczyzna z kilkudniowym zarostem wyszedł z domu i zamarł na mój widok. – Kurwa! Sol! – Porwał mnie w ramiona. – Mówiłem, że żyją? Mówiłem?! – śmiał się w najlepsze. – Gdzie Ana? – popatrzył mi w oczy.
-W Manchesterze, wujciu Karimku! – odpowiedziałam.
-To jest nasza Sol! Skąd ją masz? – zwrócił się do taty.
-Reza otworzyła drzwi i już tu była – odpowiedział mu mężczyzna z dzieckiem na ręku. – Alvaro Vazquez, a to Liam.
-Sol Rosario – powiedziałam odruchowo i wyszczerzyłam się zadowolona. Poczułam się nagle jak idealnie dopasowany puzzel w układance. Mam mamę, tatę, brata i ludzi, którzy mnie kochają. – Jedziemy do Manchesteru! – zdecydowałam błyskawicznie.
Manchester? Sol jako moja siostra? Szalejąca z radości babcia Rosario, pijący na umór Junior, wielka fiesta w Madrycie, bo Annabelle i Solana się znalazły. Istne szaleństwo! Gazety rozpisujące o cudownym odnalezieniu Any Rodriguez i Sol Rosario, a w środku tego zamieszania my…
Tuląca się do mnie Sol, uśmiechający się tato, nucący coś pod nosem Benzema… Dawno nie widziałem takiej radości.
-Mamo? – krzyknęła Sol, gdy wszedłem za nią do przytulnego domu w Manchesterze. Reszta potulnie czekała w samochodzie, chociaż słowo „potulnie” nijak nie pasuje do wiercącej się Rezy. – Mamo! – zniecierpliwiła się.
-Tak? Javier mówił, że wyprowadzasz się do Madrytu! Sol, czy ty czasem myślisz o mnie? Co ja mam tu począć sama? Rozwód dostanę za kilka dni…
-To dobrze. – Weszliśmy do kuchni w której pachniało czekoladą. Rany, jak u nas! – Bo wtedy odnowisz swoją przysięgę małżeńską – wypaliła. Kobieta, która siedziała na krześle wstała. Była piękna, miała złote włosy do ramion, szelmowskie oczy i łagodny uśmiech. Była jak na zdjęciu w moim pokoju, tylko nieco starsza. Wpatrywała się we mnie uważnie i po chwili chwyciła swoją zawieszkę.
-Przysięgę? – powtórzyła z wahaniem.
-Wiesz dlaczego nigdy nie lubiłaś imienia Anna? – Sol chwyciła ją za ręce. – Wiesz czemu plaża w Santander jest najpiękniejsza na świecie? Wiesz czemu nigdy nie zdejmujesz zawieszki? Wiesz czemu Javier to nie ten? – pokręciła głową i zagubionym wzrokiem spojrzała na córkę… moją siostrę. – Ja wiem – powiedziała zadowolona Sol. – Znalazłam tatę! – zapiszczała.
-Naprawdę? – blondynka zbladła, a jednak uśmiechnęła się szeroko.
-Naprawdę! Od razu wiedziałam, że to on! Poczułam to tak po prostu! – zaśmiała się. – Słuchaj uważnie… Nazywasz się Annabelle Sol Rodriguez Dietl, urodziłaś się w Pradze, ale wychowałaś w Madrycie. Całe życie kochałaś Real Madryt i piłkarzy. Plaża w Santander jest najpiękniejsza, bo w tym mieście wzięłaś ślub i tam chrzciłaś swoje dzieci. Zawieszki nigdy nie zdejmujesz, bo obiecałaś mojemu… -zerknęła na mnie – … naszemu ojcu – poprawiła się. – Że zdejmiesz ją dopiero, gdy przestaniesz go kochać. Tym samym wychodzi na to dlaczego Javi nigdy nie był tym. Kochasz Sergio Canalesa Madrazo, przez ciebie nazywanego…
-…Ciastkiem – weszła jej w słowo i uśmiechnęła się szeroko. – A to jest… – wskazała na mnie.
-Alan Patrick Canales Rodriguez, mój brat bliźniak – wyjaśniła i odsunęła się. Podszedłem powoli i objąłem moją… mamę.
-Mamusiu – wyszeptałem.
-Synku! – pocałowała mnie w czoło. – Malutki, mój!
-Ana! – zawołał Karim, który właśnie wszedł. Odsunął mnie i przytulił ją do siebie. Nie zaprzeczę, że Sol była do niej podobna. – Zawsze wierzyłem, że żyjesz! W przeciwieństwie do twojego mężulka!
-Benzema! Lwie! – roześmiała się radośnie, a mnie długo ten śmiech dźwięczał w uszach. Taki pamiętam jeszcze z dzieciństwa. Szczęśliwy śmiech mojej mamy…
-Ana! – zapiszczała Reza i mocno się do niej przytuliła. – Ciebie nie było a Vazquez się rozmnożył jak królik! – zaśmiała się przez łzy.
-Gutierrez, ty szmato! Sama chciałaś dużo dzieci! – odpaliła, a Sol uśmiechnęła się szeroko.
-Annabelle – szepnął tato i zrobił krok w jej kierunku. Mama spojrzała na niego roziskrzonym wzrokiem i uśmiechnęła się delikatnie. Kątem oka zauważyłem jak Karim obejmuje Sol i całuje ją w czoło. Zawsze ją kochał najmocniej, swoją jedyną chrześnicę.
-Sergio… – powiedziała mama i przytuliła się do ojca. – Pamiętam, pamiętam wszystko! – objęła go ramionami za szyję. – Canales! – odsunęła się gwałtownie i spojrzała na niego tak, że mimowolnie zrobiłem krok do tyłu. Karim, Reza i Sol roześmiali się wesoło. – Dlaczego tak szybko mnie pochowałeś, co? – dźgnęła go palcem w pierś.
-Bo… – wydukał. – Tak chyba było łatwiej. Szybciej zaakceptowałem fakt, że nie żyjesz niż, że odeszłaś.
-Wiem, że miałam nierówno pod sufitem, ale nie odeszłabym od faceta, którego kocham nad życie – wtuliła się w niego. – Wychowałam ci córkę – mruknęła.
-A ja ci syna – wskazał na mnie.
-Ana, pogadamy? – spytał tato.
-Dobrze – kiwnęła głową i wyszli.
-Ale fajnie – wyszczerzyła się radośnie Sol.
-Mała, co tu jest grane? – zawołał ktoś z przedpokoju. – Tak szybko wrócił… – urwał, gdy tylko wszedł do kuchni. – Benzema?
-Hernandez? Sol, to jest twój ojczym? – spytał Karim.
-Tak – pokiwała głową.
-Co jest? – Hernandez wziął się pod boki, ale nie wiedzieć czemu Sol podeszła do niego, przytuliła się i pocałowała go w policzek.
-Nic, tylko znalazłam ojca i brata, tak jak planowałam – powiedziała, a Karim przejechał dłonią po twarzy. Tak, Sol ma coś z galaktycznych. Niewyparzony jęzor.
-Bez wątpienia jest nasza – szepnęła Reza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz