„Kobieta jest cudem boskim, szczególnie jeśli ma diabła za skórą.”
Więc się wybrałam. Jakimś cudem udało mi się trafić na miejsce i nie pomyliłam ani metra, ani tramwaju. Czasem jadąc do Williama czy Oscara potrafiłam wsiąść tam, gdzie nie trzeba tak byłam zajęta obliczeniami albo programowaniem. Teraz żadnej wpadki nie zaliczyłam.
Wchodząc do nowego budynku wzięłam Cecila na ręce. Spojrzał na mnie uważnie i zmarszczył nosek.
Gdy wparowałam do właściwego mieszkania zdziwiło mnie kilka rzeczy. Po pierwsze drzwi były otwarte, a po drugie ktoś przeraźliwie krzyczał w środku.
Na środku dużego pokoju stał młody chłopak… Zaraz ja go znam. Jak on się… Marc Villa! Ta karykatura, którą chciałam zabić.
Dalej był Alan Canales, Victor Casillas, Junior i jakiś brunet. Opierał się o ścianę i patrzył na wszystko ze spokojem. Jego błękitne oczy przywodziły na myśl dwa kawałki lodu… Gdy na mnie spojrzał po plecach przeszedł mi dreszcz. Wow! Nigdy czegoś takiego nie miałam! Jak rażenie piorunem!
Do tego towarzystwa były jakieś trzy dziewczyny. Jednak najciekawszym obiektem w mieszkaniu (nie licząc niebieskookiego przystojniaka) był mężczyzna koło pięćdziesiątki z kozią bródką i posiwiałymi włosami. Był czerwony chyba ze złości i zaciskał pięści. Na mój widok zamarł, a jego twarz zbladła.
-Annabelle? – wyszeptał. Czy im wszystkim dziś odbiło?
Postawiłam Cecila na ziemi, który zaczął obwąchiwać wszystko wokoło.
-Nie, nazywam się Sol i nie znam żadnej Annabelle! – fuknęłam.
-Nie możliwe. Jesteś do niej tak bardzo podobna. – Podszedł do mnie i spojrzał na mnie uważnie. – Naturalne? – Chwycił w palce kosmyk moich włosów.
-Oczywiście, że tak! – Odsunęłam się krok do tyłu. – Znamy się?
-Nie, przepraszam. Coś mi się pomyliło – potrząsnął głową. – David Villa – przedstawił się. – Liv, czy ojciec jest w domu? – Zwrócił się do brunetki, która stała obok Juniora.
-Jest w Valdebebas, zamyka sezon – odpowiedziała.
-Dzięki i cześć – wyszedł i zamknął za sobą drzwi.
-Sol! – zawył Marc i rzucił mi się do nóg. – Wybawicielko! – ryknął, a Cecil zaczął szczekać.
-Opanuj się ty pajacu! – syknęłam i wzięłam moje szczęście na ręce.
-Nie wierzę! – jęknął Junior. – Kim ty jesteś, że nasz narwany David tak szybko spasował i poleciał do Benzemy? – Opadł na kanapę. – Tyle roboty psu na budę!
-Dlaczego wujek nazwał ją imieniem mojej mamy? – spytał Alan i wszyscy spojrzeli na mnie uważnie. Junior się zerwał i podszedł do mnie w między czasie odsuwając Villę od moich nóg.
-Sol, jak się nazywasz? – spytał spokojnie. Patrzyłam w jego ciemne oczy i byłam pewna, że są mi znajome. Tylko skąd mam znać gracza Realu?! W programie treningowym dla Willa nie umieszczałam twarzy piłkarzy, bo musiałabym bawić się ze zbędną grafiką. Żaden nie miał twarzy, wyświetlały się tylko nazwiska.
-Sol Rosario Hernandez Dietl – odpowiedziałam z dumnie uniesioną głową.
-Ile masz lat? – padło kolejne pytanie.
-Osiemnaście.
-Kiedy się urodziłaś?
-Pierwszego marca 2015 roku. – Po moich słowach wszyscy jęknęli.
-Gdzie? – szepnął.
-W Manchesterze – palnęłam. Nie wiem, gdzie się urodziłam, bo mama tego nie pamięta, ale Manchester mam w aktach.
-Tak? – spytał Alan z smutną minką.
-Tak. Chyba wiem gdzie, co? – pogłaskałam znudzonego Cecila.
-David pomylił cię z matką Alana, bo jesteś do niej niesamowicie podobna. Zginęła w wypadku samochodowym czternaście lat temu. Przepytuję cię, bo Alan miał siostrę bliźniaczkę, która urodziła się kilkadziesiąt minut po nim, ale już innego dnia. Przekroczyła północ. – Junior mówił i cały czas uważnie patrzył mi w oczy. – Ciał Annabelle i Solany nigdy nie odnaleziono – dodał cicho. Solany?! To imię było w mojej przypominajce!
-Ile lat ma Alan? – szepnęłam.
-Osiemnaście. Urodził się dwudziestego ósmego lutego 2015 roku – odpowiedział również szeptem.
-Wychowałam się w Manchesterze – potrząsnęłam gwałtownie głową. – Moja mama ma na imię Anna i jest Czeszką – powiedziałam głośno.
-Pewnie – Junior poklepał mnie po ramieniu. – Jak coś to dzwoń – podał mi swoją wizytówkę i wetknął ją za obrożę Cecila. – Albo wpadnę do ojca potem.
-Pójdę już – mruknęłam i odwróciłam się na pięcie. Zanim to jednak zrobiłam ostatni raz spojrzałam na bruneta, który uważnie śledził każdy mój ruch… Ciacho!
Nikt mnie tak nie zafascynował jak on. O czymś takim myślałam, gdy mówiłam Javierowi, że chcę poczuć miłość, która mnie porazi, zjawi się nagle, taki prąd! A nie takie coś od zawsze jak z Williamem.
Gdy Sol wyszła my też postanowiliśmy się zmyć.
-Odwieźć cię? – zwróciłem się do Adelle. Zmierzyła mnie chłodnym spojrzeniem, minęła bez słowa i wyszła.
-Pierdolona księżniczka! – skomentował Junior na tyle głośno, że na pewno słyszała. – Dobra, chodź Dori – narzucił na siostrę płaszcz.
-Kto to był? – spytał Nicanor patrząc na drzwi.
-Trudno powiedzieć – mruknął Junior. – Trenerka Rooney’a, mieszka u mojego starego, chciała zabić Ville, a tak na marginesie to sobie ją zamówiłeś.
-Nie odmawiam. Słyszysz, Casillas? – spojrzał na Victora, który zrezygnowany pokiwał głową.
-Liv? Może ciebie podwieźć? – powiedziałem do Francuzki.
-Chętnie – pokiwała głową i wyszliśmy.
-To dokąd? – spytałem dopiero, gdy siedzieliśmy w moim samochodzie.
-Alan? – położyła mi dłoń na ramieniu. Popatrzyłem w jej spokojne, brązowe oczy i czułem, że już nie mogę. Po prostu nie dam rady.
-Pomóż mi – szepnąłem i położyłem głowę na jej kolanach. – Nie wiem już nic.
-Spokojnie – zaczęła mnie głaskać po głowie. – Zawsze jest jakieś wyjście. Kochacie się i jak w każdym związku macie zgrzyty.
-To nie to – wyprostowałem się i przysunąłem do niej. Nasze nosy dzieliły centymetry, a ja czułem, że jak jej nie pocałuję, to coś mnie trafi.
-A jak? – wyszeptała i pogłaskała mnie po policzku. – Masz dziewczynę i ją ko… – Nie dałem jej dokończyć, bo nasze usta się spotkały. Miała takie delikatne i rozkoszne usta. Objąłem ją w pasie i przyciągnęłam do siebie. Nie protestowała, gdy zacząłem całować jej szyję. Rozpaczliwie potrzebowałem bliskości, której moja własna dziewczyna nie chciała mi dać. – Alanku? – szepnęła mu do ucha. Uśmiechnąłem się delikatnie i spojrzałem jej w oczy.
-Tak? – dałem jej całusa.
-Nic, chciałam tylko spojrzeć w twoje oczy – roześmiała się wesoło, a serce zabiło mi szybciej. – Zawieź mnie do domu, bo obiecałam mamie, że pomogę Yamili z matematyką – odsunęła się.
-Rozumiem – pokiwałem głową i odpaliłem samochód. – Rodzeństwo to ważna sprawa – puściłem jej oczko. Byłem dziwne szczęśliwy. Liv dawała mi chęć do życia i sprawiała, że przestawałem myśleć o Adelle… Adelle zadawała mi tylko ból. Gdzie podziała się ta czarująca dziewczyna, dla której byłem gotów pędzić na drugi koniec miasta? Teraz ciągle miała o coś pretensje i dąsała się o nic. Z kolei ja byłem coraz bardziej zniechęcony. Chciałem z nią obejrzeć film, ale ona się uczyła. Chciałem wyjść do klubu, jednak ona umówiła się z koleżanką. Nie wspomnę, że mogłaby pójść ze mną na trening albo na mecz. To nie wchodzi w grę, bo co ona będzie tam robić? Aż trudno uwierzyć, że to córka tak dobrego piłkarza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz