czwartek, 27 grudnia 2012

Rozdział trzydziesty

Można wiedzieć, dokąd droga prowadzi, a nie mieć pojęcia, co jest na jej końcu.
13 LAT PÓŹNIEJ, czyli w 2051 roku
Czy ktoś by pomyślał, że ja, zakręcona i pełna energii Sol, dam się wmanewrować w małżeństwo i dzieci? Sama bym nie pomyślała jeszcze z kilkanaście lat temu.
Czasem wydaje mi się, że to było wczoraj jak po raz pierwszy przyjechałam do Madrytu, jak weszłam na Bernabeu, jak odnalazłam prawdziwą siebie… A to było tak dawno temu. Moja mała Jasmine wcale nie jest już mała. Ma siedemnaście lat i jest wyszczekaną panną, która chce zostać dziennikarką, ale nie sportową. Wbrew pozorom Jas lubuje się w polityce. Jak nikt potrafi dogadać jakiemuś politykowi i to potem on ją przeprasza. Ma chłopaka, ale deklaruje się, że nie zamierza wychodzić za mąż przez najbliższe dziesięć lat.
Z kolei Alan jest obecnie menadżerem piłkarzy. Ożenił się z Liv i ma nią syna, dziesięcioletniego Santosa, czy jak kto woli Santiego.
Żadne z nich nie lubi szumu wokół siebie i w swoim związku, więc ich dom jest oazą spokoju. Nie ma dzikich krzyków i wrzasków jak u mnie czy Rezy i Alvaro.
A co ze mną? To oczywiste, że kipię szczęściem od momentu, gdy dałam Nico drugą szansę. To była najlepsza decyzja w moim życiu. W tym roku będziemy obchodzić trzynastą rocznicę ślubu. Mamy troje słodkich dzieci: dwunastoletniego Gabriela, jedenastoletnią Lunę i pięcioletnią Remę. Każde z nich ma inny charakter, ale najbardziej żywiołowy ma oczywiście Rema, a właściwie Anna Bella, ale obie babie były tak pomysłowe, że zrobiły z tego Remę. Moje najmłodsze dziecko, które co prawda nie było planowane, jest teraz oczkiem wszystkich wkoło. Babcie wychowują ją w przeświadczeniu, że jest jedyna, niepowtarzalna i wyjątkowa, a przykładem na to ma być chociażby jej imię: Rema – Real Madryt. Gdy się dowiedziałam skąd wzięły tą Remę było już za późno, bo mała kazała tak właśnie do siebie mówić.
Mieszkamy w ślicznym domu, na osiedlu naszych rodziców. Nicanor jest biznesmenem i więcej czasu spędza w firmach, które przepisała mu matka, niż na boisku. Natomiast ja, dalej robię programy dla piłkarzy.
-Chcę konia! – wrzasnęła na cały hol Rema.
-A po co ci koń? – spytał spokojnie Nico.
-Bo chcę! – tupnęła nóżką obutą w białego adidaska.
-Nie mama gdzie zamieszkać ten twój koń – kucnął przed nią. Spojrzała na niego obrażona i założyła rączki na piersi.
-Masz dużo pieniędzy! Wybuduj mu dom!
-Kochanie, nie opłaca się dla jednego konia.
-Jestem Rema Hernandez i chcę konia! – powtórzyła z uporem maniaka.
-Hernandez? – powiedział jak echo mój ślubny. Stałam na schodach i uważnie przysłuchiwałam się ich wymianie zdań.
-Tak! Po wujciu Gutim, babci Rezie i dziadku Javierku! – pokiwała gorliwie głową, a ja zaczęłam się śmiać. – Mówiłam ci, ale ty mnie nie słuchasz! Bo i po co? Gabi! – krzyknęła na widok wchodzącego z ogrodu brata.
-Słucham? – podszedł i wziął ją na ręce.
-Zaprowadź mnie do babci Rezy i dziadka Alvaro – zrobiła słodkie oczka.
-Spoko. Zaraz wracam! – poinformował nas.
-Oni mi kupią konia – powiedziała zadowolona Rema, ale żadne z nas nie zdążyło zareagować zanim wyszli.
-Rośnie nam mały potwór – westchnął Nico i usiadł na najniższym schodku.
-Wcale nie – usiadłam obok i się do niego przytuliłam.
-Myślisz, że ją wychowamy na ludzi? – szepnął.
-Myślę, że zrobią to nasi rodzice. Alvaro długo nie zdzierży tego jak Reza ją rozpuszcza – zaśmiałam się.
-Rozpuszcza ją już pięć lat! – westchnął. – A czemu? Bo jest najmłodsza! Ale chyba najważniejszym argumentem jest fakt, że urodziła się w czterdziestą ósmą rocznicę ich poznania się – prychnął.
-To był ważny moment ich życia. Wtedy się wszystko zaczęło, a Reza jest sentymentalna – pogłaskałam go po policzku. – Nie martw się na zapas. Kiedyś rozpuszczali tak Jasmine, a teraz popatrz. Piękna, mądra kobieta.
-Obyś miała rację – pocałował mnie we włosy.
-Mam. Nasz mały Real Madryt wyjdzie na ludzi.


Nie chcę już dodawać dodatkowych dat i liczb, więc napiszę tylko pod spodem kto ile miał dzieci i jak się nazywali, co? ;)


Sol Rosario + Nicanor Vazquez
GABRIEL VAZQUEZ – Gabriel Javier Vazquez Canales ur. 2039 (12 l.)
LUNA VAZQUEZ – Luna Mercedes Vazquez Canales ur. 2040 (11 l.)
REMA HERNANDEZ – Anna Bella Vazquez Canales ur. 2046 (5 l.)

Junior + Gen Messi
ADRIANO AVEIRO – Adriano Nicanor Messi Aveiro ur. 2036 (15 l.)
ROBERTO CRISTIANO – Roberto Cristiano Messi Aveiro ur. 2039 (12 l.)
CAMILA AVIERO – Camila Genevieve Messi Aveiro ur. 2041 (10 l.)

Alan Canales + Liv Benzema
SANTOS CANALES – Santos Karim Canales Benzema ur. 2041 ( 10 l.)

Marc Villa + Emily Pique
CAROLINE VILLA – Caroline Emily Villa Pique ur. 2037 (14 l.)
DANI VILLA – Daniel Marc Villa Pique ur. 2046 (5 l.)

Tulio Blanco + Ella Bartra
BEN VAZQUEZ – Banjamin Alvaro Vazquez Bartra ur. 2041 (10 l.)
JEAN NEGRO – Joanne Buena Vazquez Bartra ur. 2046 (5 l.)

Victor Casillas + Marika Ramsey
INES CASILLAS – Ines Sara Casillas Ramsey ur. 2044 (7 l.)

William Rooney + Katalina Brown
ADAM ROONEY – Adam William Rooney ur. 2040 (9 l.)


To tyle ;D
KONIEC ;)

Rozdział dwudziesty dziewiąty

„Czekaj na właściwy moment, na tego mężczyznę, który sprawi, że twoje życie upije się miłością.”

Obudziło mnie smyranie po szyi. Otworzyłam jedno oko i uśmiechnęłam się delikatnie.
-Uszczypnij mnie, żebym mogła się upewnić, że to nie sen – wyszeptałam.
Nico uśmiechnął się szelmowsko i wpił się w moje usta.
-Wystarczy? – spytał.
-Tak – zaśmiałam się i objęłam go ramionami za szyję. – Muszę jechać do rodziców i się przebrać.
-Po co? Dla mnie możesz zostać tak – zaczął całować mnie po szyi.
-Muszę jechać na Bernabeu – po moich słowach podniósł głowę i spojrzał na mnie uważnie. – Muszę podpisać kontrakt, nie sądzisz?
-Sądzę – znowu mnie pocałował. – To najdoskonalszy pomysł, piękna.
Kilka tygodni później miałam wrażenie, że moje życie to najwspanialszy sen. Real Madryt okazał się strzałem w dziesiątkę. W mig dogadałam się z zarządem, Rezą, Mou i oczywiście piłkarzami. Spędzałam bardzo dużo czasu z moją malutką Jasmine i nie mniej z moim małym chrześniaczkiem, Adriano. Rodzice byli zadowoleni, że w końcu wszystkie dzieci mają w jednym mieście, a ja byłam szczęśliwa, że w końcu mam do kogo się przytulić po powrocie z pracy. Z dnia na dzień upewniałam się, że Nicanor to ten jedyny. Oczywiście nie było tak różowo. Co jakiś czas cięliśmy się o to czy tamto. Jednak nigdy nie poczułam się jak pięć lat temu, nigdy mnie nie olał czy zignorował. Teraz rozmawialiśmy o wszystkim i postanowiliśmy zastosować zasadę, której nauczył mnie Javier. Gdy o coś pytamy wprost nie wolno skłamać, a dodatkowo mamy być ze sobą szczerzy. Reza z mamą były przeszczęśliwe, ale nie wyprzedzały faktów. Jak na razie cieszyły się tym, że zaczęłam się uśmiechać do wszystkiego, a Nico nie był już mrukliwy i bez życia.
Pewnego dnia postanowiłam wybrać się do Manchesteru, do Javiera. Wbrew pozorom po powrocie mamy do Madrytu nie urwał mi się z nim kontakt. Wręcz przeciwnie, bywałam u niego częściej niż u rodziców. Potrzebowałam go bardziej niż kiedykolwiek, bo w końcu zaczęliśmy się rozumieć. Nie kłóciliśmy się o jakieś pierdoły, tylko gadaliśmy jak równy z równym.
-Cześć! – zawołałam, gdy tylko weszłam do domu.
-Cześć! – pocałował mnie w policzek, a Cecil zaczął na mnie skakać.
-Cześć, łobuziaku! – wzięłam go na ręce i pocałowałam w mokry nosek. Oddałam go pod opiekę Javiera, gdy wyjechałam na studia i tak zostało. Teraz nie mam kiedy się nim zajmować, a wiem, że z Javierem jest mu dobrze.
-Co tam? Co to? – wskazał na moją rękę na której lśnił piękny pierścionek z dużym szafirem.
-Prezent – uśmiechnęłam się zadowolona i usadowiłam się na krześle. Cecil siedział na moich kolanach i wesoło merdał ogonkiem.
-A nie coś więcej? – podał mi kubek z parującą herbatą.
-Trochę tak, ale bez datowo – puściłam mu oczko.
-Widzisz, mówiłem, że trzeba postawić wszystko na jedną kartę – uśmiechnął się szeroko.
-Warto było – pokiwałam głową i odruchowo spojrzałam w kierunku drzwi. – Willie! – pisnęłam, szybko postawiłam Cecila na podłogę i rzuciłam mu się na szyję.
-Cześć, Sol – pocałował mnie w policzek i uśmiechnął się delikatnie. – Spacer? – podał mi ramię.
-Pewnie. Niedługo wracam! – zawołałam do Javiera i wyszliśmy.
-A więc jednak Nicanor, co? – mruknął.
-Jednak – pokiwałam głową. – Mam genetycznie uwarunkowaną miłość do jednego faceta.
-Akurat jego? Skąd wiesz, że to ten jeden jedyny? Tego nigdy nie wie się na sto procent.
-Ja wiem, że albo ten albo żaden. Wychodzę za niego za mąż, Willie. – mruknęłam.
-Kiedy? – szepnął.
-Nie mamy daty, ale to już pewne. Zmarnowaliśmy pięć lat, nie chcemy dłużej czekać. Mam nadzieję, że mnie nie zostawisz w tak ważnym dniu, co? – uśmiechnęłam się.
-Pewnie, że nie – objął mnie ramieniem. – Przecież powiedziałem, że nigdy cię nie opuszczę – pocałował mnie w czoło. – Cieszę się twoim szczęściem, Sol.
-Ja twoim też. Słyszałam, że zostaniesz ojcem – szturchnęłam go delikatnie w żebra.
-W końcu – oczy błysnęły mu radośnie. – Bardzo chcę mieć takiego maluszka.
-Oj, ja mam! – roześmiałam się. – Własną siostrę, młodego Aviero, małą Villę i od czasu do czasu małego Higuaina jak Duarte się zwiezie z Yerardo z Walencji. Fajni są – westchnęłam.
-A ty takiego nie chcesz? – połaskotał mnie pod brodą.
-Na razie to chcę tylko Nico. No, i mam ochotę na lody w naszej ulubionej lodziarni! – pociągnęłam go za rękę.

Rozdział dwudziesty ósmy

„Życie zawsze daje nam drugą szansę.”
 
Gdy weszliśmy do klubu, tak na wszelki wypadek usiadłam między Juniorem a Alanem. Nicanor siedział daleko, ale czułam na sobie jego baczne spojrzenie. Pięć lat z nim nie gadałam i nagle okazuje się, że to wszystko na nic!
-Idziemy tańczyć! – rozkazał Junior i wszyscy wstali poszli. Kto nie wstał? Oczywiście ja i Nico.
-Mogę ci dotrzymać towarzystwa? – spytał i przysunął się bliżej. Był już wstawiony i przez to odważniejszy i swobodniejszy. Szkoda, że ja nigdy nie piłam i teraz wystarczy mi kilka kielichów wódki, albo piwo czy drink i mam odlot w kosmos.
-Możesz – pokiwałam głową.
-Wiesz, co jest straszne? – westchnął.
-Nie wiem – bawiłam się słomką w moim soczku.
-Mój ojciec w moim wieku od ośmiu lat miał żonę i troję dzieci. A ja? Mam tylko pozycję, kasę i pustkę. Zarówno w mieszkaniu, sercu i łóżku – dodał smutno.
-Bywa – szepnęłam.
-Sol – położył dłoń na moim udzie, a we mnie uderzyła fala gorąca. – Nie lubię się czaić wokół tematu – pochylił się i delikatnie ucałował moje nagie ramię. – Po stracie Rosie przestałem grać w piłkę, po stracie ciebie doszedłem do wniosku, że nie mam nic prócz piłki. Sol, ja już nie mam siły. Jeszcze jeden taki rok i się wykończę.
-Jaki? Jesteś najlepszym piłkarzem na świecie, zgarniasz wszystkie nagrody, jesteś nie do zatrzymania – mimowolnie pogłaskałam go po zarośniętym policzku.
-Wolałbym być do zatrzymania i mieć do kogo wracać po treningu – wyszeptał i spojrzał na mnie w taki sposób, że w żołądku coś mi zawirowało.
-Nico… – przymknęłam oczy i próbowałam się opanować.
-Doskonale cię rozumiem. Zostawiłaś mnie, bo na ciebie nie zasługiwałem. Sol, ale teraz zrobię wszystko, żebyś dała mi jeszcze jedną szansę! Przez ostatnie pięć lat próbowałem z tobą pogadać, ale uciekałaś. Teraz jednak zgodziłaś się przyjść.
-Stęskniłam się za przyjaciółmi – poczułam jak jego dłoń obejmuje mnie w talii i przyciąga do siebie.
-A ja? – przejechał palcem po moim policzku.
-A ty to jesteś ty – prychnęłam.
-Sol – uśmiechnął się delikatnie. – Piękna moja – zbliżył swoje usta do moich i mnie pocałował. Wtedy wszystkie tamy, budowane przez te lata z taką dokładnością, pękły. Miałam już dość wmawiania sobie, że Nicanor nic dla mnie nie znaczy, że go nie potrzebuję, że mnie skrzywdził. Ujęłam jego twarz w dłonie i z pieczołowitością oddawałam każdy pocałunek. – Nadal masz w sobie ten żar – wyszeptał mi do ucha.
-Niektóre rzeczy się nie zmieniają – zaśmiałam się. – Nico – spoważniałam. – Proszę cię, walcz. Walcz o mnie, siebie i o nas – pocałowałam go krótko. – Bo mam dużo możliwości i mogę tak po prostu zniknąć.
-Po moim trupie! – wstał i pociągnął mnie na parkiet.
Całą noc spędziliśmy na parkiecie, a ja, obejmowana silnymi ramionami Nicanora, czułam się jak najszczęśliwszą istotą na świecie. Widziałam jego roziskrzone oczy i wiedziałam, że zaryzykuję. Dam się porwać temu szaleństwu, bo od tylu lat żyłam w głupim przekonaniu, że na miłość jeszcze przyjdzie czas. Teraz skończyłam studia, wezmę pracę w Realu i będę szczęśliwa. Tak po prostu, bezczelnie, szczęśliwa!
-Odwieźć cię do domu? – spytał Alan.
Nicanor stał z Juniorem i coś mu opowiadał. Gen tłumaczyła coś Emily, a Marc śmiał się do Liv, która tylko pukała się w czoło.
-Chyba sobie poradzę – odpowiedziałam z uśmiechem.
-Też myślę, że tak – puścił mi oczko. – Wiesz co ostatnio podsłuchałem? – poruszył zabawnie brwiami.
-Co? – zaciekawiłam się.
-Nicanor i Alvaro są do siebie bardzo podobni, ale ponoć Alvaro w wieku Nico był bardziej pociągający.
-Czemu? – zdziwiłam się. – Faktycznie są bardzo podobni.
-Zajęty facet jest ponoć zawsze bardziej interesującym obiektem. No, a Alvaro miał nie tylko żonę, ale też dzieci, którymi opiekował się wzorowo – pokiwał głową.
-Podsłuchałeś mamę z Rezą, co? – zaśmiałam się.
-Nie ważne kogo, ważne,  że to wiem! – prychnął.
-Myślę, że Nico też będzie bardzo pociągający – poklepałam go po ramieniu i podeszłam do bruneta. Objął mnie ramieniem i pocałował we włosy.
-Zawijamy się. Muszę się postarać i nie zmarnować swojej szansy – uśmiechnął się do Juniora.
-Do trzech razy sztuka, stary – podali sobie dłonie i ruszyliśmy w kierunku samochodu Nicanora.
-Proszę – podał mi kluczyki, a ja uśmiechnęłam się do terenowego Audi. – W drogę – otworzył mi drzwi od strony kierowcy, a sam zajął miejsce pasażera.
-Gdzie? – usiadłam i ruszyłam.
-Do mnie? – uśmiechnął się do mnie uroczo. – Sol, obiecuję, że teraz się postaram, teraz będzie tak jak należy – pokiwał głową i oczy zaczęły mu się zamykać.
-Też ci to obiecuje – pogłaskałam go po policzku.
Zanim przysnął zdążył mi podać adres i trafiłam bez problemu. Osiedle było nowe, strzeżone i widać, że apartament tu nie był tani, nawet dla dobrze opłacalnego piłkarza. Jednak Nico nie jest tylko piłkarzem, jest też, dzięki mamusi, dobrze ustawionym biznesmenem.
Gdy tylko zawlókł się na górę od razu poszedł spać. Ja postanowiłam zwiedzić mieszkanie, a raczej ogromny apartament. Miał trzy poziomy, na pierwszym był ogromny salon połączony z kuchnią i jadalnią. Znajdował się tu też wielki taras, a w środku gabinet i przepiękna łazienka. Na drugie piętro docierało się marmurowymi schodami, albo szklaną windą jak kto woli, znajdowały się cztery sypialnie, a każda z nich posiadała łazienkę i przestronną garderobę. Natomiast, powiedziałabym poziomie minusowym, była sauna i wyposażona w wiele profesjonalnych sprzętów, siłownia. Była tam też łazienka, w której znajdowało się jacuzzi.
Szczęka mi opadła na widok tych dobrodziejstw.
Powlokłam się do sypialni, rozebrałam do samej bielizny i położyłam obok Nico. Niemal natychmiast przytulił mnie do siebie i uśmiechnął się przez sen.
Gdyby kilka dni temu ktoś mi powiedział, że będę leżeć wtulona w Nicanora to wybuchłabym śmiechem. Potem w nocy odtwarzałabym naszą jedyną wspólną noc. Dzięki niemu stałam się kobietą i przez niego nie potrafiłam zainteresować się innym facetem. Z tego co sam mi powiedział i tego co mogłam wywnioskować ze słów Alana, też nikogo nie miał na stałe.
Wychodzi na to, że jesteśmy nieodrodnymi dziećmi swoich rodziców. Jedna miłość na całe życie.

Rozdział dwudziesty siódmy

„Nikt nie może uciec przed głosem własnego serca.”

Weszłam na płytę boiska i odetchnęłam głęboko. Wokół mnie panowała niczym nie zakłócona cisza…
-Junior! Ale ja bym chciał jeszcze jedno! – zapiszczał gdzieś Marc Villa. Pewnie, cisza i spokój. Zapomniałam, że jestem w Madrycie, a tu takie słowa zwyczajnie nie funkcjonują!
-Ja mam ci zrobić to jeszcze jedno? Bujaj się ,ty cwelku! – odezwał się Junior i wtedy ich zobaczyłam. Wychodzili na płytę boiska ubrani w stroje treningowe.
-Czyżby Real Madryt zaczynał już treningi? – zawołałam.
-Nie, my tak dla zabawy – odpowiedział Marc, a dopiero potem się rozejrzał. – SOL! – ryknął i zanim się zorientowałam tonęłam w jego objęciach.
-Młoda! – Junior odebrał mnie z jego ramion i pocałował w policzki. – Zajebiście, że jesteś! Na ile? – puścił mnie.
-Jeszcze… – nagle dostrzegłam, że z tunelu wychodzi trzecia postać. Ten sposób poruszania się, ten sprężysty krok… Nico. – … nie wiem – dokończyłam.
-Wolny i swobodny! – wyszczerzył się Junior.
-Ale co? – nie załapał Villa.
-Przestań – westchnęłam.
-Cześć, Sol – przywitał się Nico, gdy do nas podszedł.
-Cześć – mruknęłam.
-Chodź, Marc, pogadamy jak namówić Emily na kolejnego potomka – Junior objął Ville ramieniem i odeszli.
-Kiedy przyjechałaś? – spytał Nicanor.
-Kilka godzi temu – odpowiedziałam i włożyłam ręce do kieszeni obcisłych jeansów, bo nie wiedziałam co z nimi począć. Odkąd wyjechałam na studia nie byłam z Nico sam na sam. Widywaliśmy się na różnych imprezach, ale nie zostawiano nas samych. Nawet na chrzcie małego Adriano Aveiro, gdzie byliśmy chrzestnymi, nie spędziliśmy nawet chwili bez obstawy. Mnie non stop towarzyszyła Jasmine, a teraz? Teraz to pewnie szaleje z Marcelo!
-To dlatego nic nie wiem – pokiwał głową. – Do rodziców mam jechać jutro. Na długo przyjechałaś?
-Nie wiem. Rozważam możliwości pracy, ale nie zdecydowałam na nic konkretnego.
-Może zostaniesz w Madrycie? – uśmiechnął się delikatnie. – Reza mi mówiła, że chcą cię zatrudnić.
-Tak, ale naprawdę nie wiem. Chyba powinnam już iść – zerknęłam na zegarek.
-Wieczorem idziemy do klubu. Może pójdziesz z nami? – zaproponował, a mnie serce zabiło jak szalone.
-To znaczy z kim? – spytałam.
-Alan, Liv, Junior, Gen, Marc, Emily, Tulio, Ella, może Victor z Mariką. To jak?
-Same pary – szepnęłam.
-Jak zawsze – wzruszył ramionami. – To może zabrzmieć głupio, ale… – urwał i przejechał dłonią po twarzy. – Nie ważne.
-Powiedz! – zażądałam i zanim pomyślałam położyłam mu dłoń na ramieniu. Oto dlaczego nigdy nie zostawaliśmy sami!
-Dziesięć lat jestem sam… – szepnął i spojrzał mi uważnie w oczy. – Najpierw straciłem Rosie, ale nic nie mogłem na to poradzić. Potem straciłem ciebie… i wtedy mogłem, ale nie wiem czemu nic nie zrobiłem.
-Nie chciałeś, albo po prostu… – pokręciłam głową i zabrałam rękę. – Zastanowię się z wieczorem – odwróciłam się na pięcie i chciałam odejść, ale chwycił mnie za rękę. Spojrzałam mu w oczy i widziałam tego Nico sprzed pięciu lat. Po przejściach, ale odrodzonego niczym feniks z popiołów. Dał radę sam ze sobą i przede wszystkim dał nadzieję mnie, że moje życie będzie inne.
-Proszę, przyjdź – szepnął.
-Pomyślę – wyrwałam rękę i odeszłam.
Siedziałam na schodach przed domem i bawiłam się z Jasmine. Zabawa polegała na tym, że Jas się bawiła, a ja tępo wpatrywałam przed siebie.
Nagle na podjazd Vazquezów wjechało BMW i wysiadła z niego Ella Bartra w towarzystwie Tulio, młodszego brata Nicanora.
-Ani słowa, Blanco! – warknęła i zamiast wejść do domu ruszyła w moją stronę. – Cześć, Sol – szepnęła i ukryła twarz w dłoniach.
-Wszystko dobrze? – zmartwiłam się. Tulio wszedł do domu i nie zapomniał przy tym trzasnąć drzwiami.
-Nie wiem – wyszeptała. – Kocham go, kocham, kocham, kocham, ale zabije jak psa! – fuknęła. – Wiesz co jest najgorsze? – podniosła głowę i spojrzała na mnie tymi swoimi orzechowymi oczami. – Najgorsze jest to, że wiem, że Tulio jest tym jedynym. Tylko on sprawi, że będę szczęśliwa i tylko on mnie tak zdenerwuje! – warknęła. Odchyliła głowę do tyłu i odetchnęła głęboko. – Nie potrafię bez niego żyć i choćbym go zostawiła to i tak wrócę, choćby nie wiem co! – wstała. – Sorry, że musiałaś patrzeć i słuchać – mruknęła i przeszła przez jezdnię. Pod domem czekał na nią Tulio. Wyciągnął ręce i mocno ją do siebie przytulił. Coś jej powiedział na ucho, a ona się roześmiała.
Ella ma rację… Ona nigdy nie rozstanie się z Tulio, moi rodzice też nie, tak samo Reza z Alvaro. Czemu? Bo wiedzą, że to jest TA miłość. Nic jej nie zniszczy, nic nie zatrzyma. Moi rodzice kochali się chociaż nie widzieli przez czternaście lat.
Najgorsze jest to, że chyba ja z Nico to ta sama historia. Przez pięć lat studiów nie potrafiłam z nikim stworzyć żadnego związku. Zawsze coś mi się nie podobało, coś nie pasowało.
Z Nico mi nie wyszło, może mnie zabrakło cierpliwości, może jemu zrozumienia… Coś się rypło, ale nie sprawiło, że ta magia między nami zniknęła.
-Jas? – zwróciłam się do siostrzyczki. Przeniosła na mnie swoje szafirowe spojrzenie i niedbałym ruchem odgarnęła na plecy blond włoski. – Powinnam iść na imprezę?
-Tak – pokiwała główką.
-Czemu? – zainteresowałam się.
-A czemu nie? – wzruszyła ramionami i wróciła do zabawy. Pewnie, a czemu nie?
Długo nie wiedziałam w co się ubrać. Na luzie czy bardziej oficjalnie?
Jak zawsze z pomocą przyszła mi moja mamusia.
-Nie ważne jak, ważne, żebyś się czuła zajebiście! – uśmiechnęła się radośnie. – Trochę z Rezą nagrzebałyśmy, ale mamy! Kobieta najlepiej czuje się w czymś wyjątkowym i wtedy jest seksowna! – klasnęła w dłonie. – Najświeższe Dolce&Gabbana! – pokazała mi sukienkę w piękne kwiatowe wzory – Do tego standardowe louboutiny – Jas przyniosła mi pudełko ze szpilkami. – Do tego kopertówka od McQueena i bransoletka od Pandory. Ubieraj się! – powiedziała zadowolona i wyszły.
Gdy byłam gotowa, zeszłam na dół.
-Nie wiem… – mruknęłam stojąc przed lustrem w przedpokoju.
-Sis, wyglądasz świetnie! – zawołał Junior od drzwi. – Ana! Twój wnuk na ciebie czeka! – wskazał na słodkiego dwulatka, którego trzymał na rękach.
-Cześć, kochanie! – wzięła go i pocałowała w nos. Malec roześmiał się radośnie, a Jas zaczęła skakać wokół nich.
-Daj mi Adriano! Daj! – piszczała.
-Miłego wieczoru, tatku – zaśmiałam się i wyszłam za Juniorem. – Cris, czemu nigdy nie zostawiasz Adriano ze swoim ojcem? – spytałam, gdy wsiadłam do auta i przywitałam się z Gen.
-To doskonałe pytanie, Rosario! – klasnęła w dłonie. – Kochanie, czemu? – zwróciła się do męża.
-Nie chcę, żeby Irina przebywała z Adriano dłużej niż to konieczne – mruknął. – Powiem to co mówiłem miliardy razy: Irina to nie Reza! Irina nigdy nie okazała mi tyle uczucia co Reza Nicanorowi. A ponoć Irinka też kocha mojego ojca. To co? Kocha tylko jego a ja, chociaż jestem takim samym dodatkiem jak Nicanor do Alvaro, już się nie liczę? A dodam tylko, że zna mnie odkąd się urodziłem, a Reza dowiedziała się o Nico, gdy miał półtora roku! – zdenerwował się.
-Bro, spuść z tonu – poklepałam go po ramieniu. – Moja mama kocha Adriano jak własnego wnuka, a ciebie jak swojego syna. Nie masz o co się spinać.
-To mi nie wyjeżdżać z Iriną! – fuknął i odebrał telefon, który zaczął dzwonić. – Kurwa, Villa! – wrzasnął. – Ty kiedyś się doigrasz, popaprańcu jeden!… Nie wiem… Może najpierw autobusem, potem metrem… Wiesz, ile lat temu ostatnio jechałem komunikacją miejską?… Z dziesięć lat temu!… Najlepiej zamów taksówkę i mnie nie wkurwiaj! Cześć! – rozłączył się.
Gen spojrzała na niego pytająco, a ten tylko machnął ręką.
-Szkoda słów na Villę – pokiwała głową, a ja wybuchłam śmiechem.

Rozdział dwudziesty szósty

„Życie bez miłości to czarodziejska latarnia bez światła.”
 
Siedziałam na łóżku i bawiłam się z Cecilem, gdy do pokoju wszedł Nicanor. Usiadł obok mnie i pocałował mnie w policzek.
-Co to za walizki? – zainteresował się.
-Moje – mruknęłam. – Wyjeżdżam.
-Aha, a dokąd? – objął mnie i uśmiechnął się szeroko. Wyswobodziłam się z jego objęć i wstałam.
-Mam wrażenie, że nie traktujesz mnie tak jak ja ciebie. Sądziłam, że będę na równi albo trochę ważniejsza niż twoi przyjaciele. Ty znaczysz dla mnie więcej niż William, którego znam całe życie. Zdecydowałam się na zagraniczne studia. Nie jesteś gotów na taki związek jaki ja chcę. W efekcie musimy się rozstać. Przykro mi, ale nie chcę cierpieć przez to, że mnie olewasz.
-Sol! – zerwał się. – Przecież… – urwał.
-Wybacz – szepnęłam. Wzięłam Cecila i wyszłam.
Nie okłamałam go. Potrzebowałam zmiany, oddechu i spokoju. Kilka dni temu dowiedziałam się, że Javier w moim imieniu złożył podanie na Harvard. Przyjęli mnie, a ja zamierzałam z tego skorzystać. Nowy kraj, nowe środowisko i nowe życie. Zaczynam je po raz drugi w tym roku, ale mam nadzieję, że to w końcu dobra decyzja. Jeśli Nicanor jest TYM to poczeka. Co ma pływać, nie utonie jak to mawia Fiorella, mama Javiera.

Czy, gdy kilka dni później wchodziłam do kuchni rodziców spodziewałam się czegoś takiego? Skąd!
Alan siedział na krześle naprzeciwko mamy. Tato stał za nią i minę miał, delikatnie mówiąc, niepewną.
-Dzieci… – zaczął, ale urwał, gdy usiadłam obok Alana. – Jesteście dorośli. Sol jedzie do Stanów na studia, Alan wkrada się do pierwszej drużyny… Od niedawna moje życie nabrało pięknego blasku, dzięki waszej mamie – uśmiechnął się do niej czule. – Zacząłem żyć na nowo…
-Ciastku! – przerwała mu mama. – Powiedz im w końcu, bo jak zaczniesz tak przemawiać to nie wiem czy do zimy skończysz – westchnęła.
-Mów – przewrócił oczami.
-Stało się, jestem w ciąży! – strzeliła palcami. Spojrzałam na Alana i wybuchłam śmiechem.
-Super! Powinniście wychować jakieś dziecko razem, poza tym tato zawsze chciał trójkę – wstałam i uściskałam ich oboje. – Będziecie mogli na nowo wszystko przeżyć – szepnęłam do taty.
-Mogę zamieszkać w mieszkaniu Sol? – spytał Alan.
-Z Liv? – zainteresowała się mama.
-Z Liv – pokiwał głową.
-Masz – rzuciła mu jakieś klucze. – Pierwsze mieszkanie twojego ojca. Tylko przygotuj się, że Benzema może mieć jakieś obiekcje – puściła mu oczko.
-A jak nazwiecie to maleństwo? – zainteresowałam się.
-Jeśli będzie chłopiec to Theodor Sergio Canales Rodriguez, w skrócie Theo – odezwał się tato.
-A jak dziewczynka to Jasmine Annabelle – dodała mama. – Kotku, uważaj na siebie w tej Ameryce, dobrze? – przytuliła mnie.
-Dobrze. Serca i tak nie mam co zbierać, bo jest w drobniutkich kawałeczkach – westchnęłam.
-Tylko prawdziwa miłość tak boli – powiedział bardzo cicho tato.
-Oby – mruknęłam.
-Oby wytrzymało – dodała mama.

PIĘĆ LAT PÓŹNIEJ
Wracałam do Madrytu z dyplomem ukończenia studiów. Nie było łatwo. Do rodziców jeździłam tylko na święta i tydzień albo dwa wakacji. Kochałam spędzać czas z moją malutką siostrzyczką. Jasmine była zawsze uśmiechnięta, radosna i bardzo energiczna. Miała już cztery latka, pięknie mówiła i doskonale kopała piłkę. Do tego trzeba dodać, że była rozpieszczana przez wszystkich wokół, co bardzo jej odpowiadało. Jej ulubieńcem był Marcelo… Tego co się działo, gdy Brazylijczyk się nią zajmował nie da opisać się słowami. Mama była najszczęśliwsza, gdy wychodzili z domu, albo byli gdzieś w ogrodzie. Sama nie wiem, które krzyczało głośniej.
-Cześć! – krzyknęłam, gdy tylko przekroczyłam próg. Jak zwykle, dyskretnie zerknęłam na podjazd Vazqueza, ale dostrzegłam na nim tylko samochód Rezy.
-Sol! – zapiszczała Jas i rzuciła mi się na szyję.
-Ale urosłaś! – zachwyciłam się i pocałowałam ją w czoło.
-Ciocia Reza powiedziała, że zapisze mnie do Realu! – klasnęła w rączki, a ja jak zwykle zachwyciłam się, że ten mały diabełek tak pięknie mówi. No, i doskonale wie czego chce.
-Nie zwalaj na mnie! – krzyknęła z kuchni Reza. Udałam się tam, nadal trzymając Jasmine na rękach.
-Cześć, Gutierrez – ucałowałam ją w policzek.
-Witaj na starych śmieciach, Rosario – puściła mi oczko i upiła łyk czerwonego wina.
-Na ile? – spytała mama zza swojego kieliszka.
-Nie wiem – postawiłam małą na ziemi, by nie widzieć jak dwie Królewskie wymieniają się zdziwionymi spojrzeniami. Zawsze mówiłam konkretną datę wyjazdu, a teraz nie wiem…
-Solana! – zawołał tato i porwał mnie w objęcia. – Córciu, tak się cieszę, że przyjechałaś! Ile zostaniesz? – uśmiechnął się do mnie szeroko.
-Ona nie wie, blondasku – mruknęła Reza.
-NIE WIE, Ciastku – zaakcentowała mama.
-To dobrze czy źle? – szepnął do mnie.
-Reza i Cristiano proponują mi pracę w Realu – powiedziałam.
-To doskonała propozycja! – odezwała się Reza. – Płacimy ci świetnie, a ty w zamian za to robisz nam programy treningowe. Żaden klub ci tyle nie zapłaci! – zastrzegła.
-Javier proponują mi to samo – dodałam.
-Jeśli Javier coś mówi to jest tego pewien na sto miliardów procent i będzie do tego dążyć – powiedziała cicho mama.
-Kto jest lepszy w dążeniu do celu? – westchnęła Reza. – Rodriguez, otwórz oczy! – prychnęła.
-A Harvard proponuje mi pracę u siebie – szepnęłam.
-Trudny wybór – pokiwał głową tato.
-Powiedźmy sobie szczerze! – machnęła ręką Reza, a mama gorliwie pokiwała głową.
-Napiły się – wyszeptałam tacie na ucho.
-Wiem – uśmiechnął się i pocałował mnie w czoło. Oparłam głowę na jego ramieniu i delektowałam się jego ciepłem i bezpieczeństwem, które otuliło mnie z każdej strony.
-Sol zostanie tu jeśli wróci jej miłość! – stwierdziła Reza, a ja drgnęłam gwałtownie. – Nico nikogo nie ma – zwróciła się bezpośrednio do mnie.
-Nie trać czasu, bo pięć lat zmarnowałaś! – dodała mama.
-Idę na Bernabeu – szepnęłam do taty, puściłam go i wyszłam.
Muszę odetchnąć, złapać rytm Madrytu, magię Realu. Wtedy będę wiedziała co zrobić.

Rozdział dwudziesty piąty

Zrozumieć można i za setnym razem, ale odczuć – tylko za pierwszym.”
 
Spędziliśmy w szpitalu kilka godzin. Byłam zmęczona, ale nie potrafiłam odejść od załamanego Juniora, który siedział obok mnie i chował twarz w dłoniach. Marc drzemał z głową na kolanach Leighton, która głaskała go po włosach, David Villa rozmawiał z Gerardem Pique i Carlotą Fabregas. Nicanor wpadł w jakiś dziwny trans. Siedział po mojej prawej stronie, trzymał mnie za rękę, ale myślami był nieobecny.
Mama wydzwaniała do mnie kilka razy, tak samo tato i Alan. Jakoś nie miałam ochoty z nimi rozmawiać. Sama czułam się dziwnie. Chciałam znaleźć ojca, mieć chłopaka, być samodzielna i nie słuchać Javiera… Teraz nagle dostałam to wszystko i… Brakowało mi zrzędzenia Javiera, naszych przepychanek, uśmiechu Williama z Oscarem, a nawet okropnej pogody w Manchesterze. Z ojcem łączy mnie niewiele. Nie znam go, ale kocham. Kocham bo jest moim ojcem, ale chyba głównie dlatego, że mama w końcu jest sobą. Wie jak się nazywa i wie o sobie wszystko. To fascynujące jak szybko wszystko sobie przypomniała u jego boku. Do nowego życia, tak w bonusie, dostałam brata. Rozmawiam z Alanem, dogadujemy się dobrze, ale jakoś do Juniora mi bliżej. Mam też swoje mieszkanie i jestem samodzielna. To chyba najlepiej dla wszystkich. Nie wiem, czy nie cięłabym się z tatą albo Alanem.
-Powinnaś odpocząć – szepnął Nico. Spojrzałam mu w oczy, które pozbawione były wszelkich emocji.
-Nie zostawię cię – mruknęłam.
-Nic mi nie będzie, a nie mogę opuścić Juniora. Jest moim przyjacielem, był ze mną w trudnych chwilach… Był ze mną nawet w Santander. Wracaj do mieszkania, odpocznij i jedź do domu. Mam nadzieję, że pojawimy się za kilka dni. – Wstał i podał mi klucze. Popatrzył na mnie smutno i odszedł korytarzem. Czy tak zachowuje się facet, który też się ponoć we mnie zakochał? Wiem, że mam zerowe doświadczenie w miłości, ale obecnie poczułam się bardzo dziwnie. Oddałam mu się, zaufałam mu, a on… Odsyła mnie do domu.
Niewiele myśląc wstałam i wyszłam. Jednak nie udałam się do Madrytu, ale do Manchesteru. Sam powiedział, że mam jechać do domu. Domu, czyli do kogoś kto mnie zrozumie, do Javiera.
Usiadłam na krześle w kuchni i smutnym wzrokiem omiotłam pomieszczenie. Spędziłam tu wiele dobrych i złych chwil… To właśnie ten dom mogłam nazwać swoim DOMEM, chociaż moja mama i Javier nie są razem, a mama jest szczęśliwa z tatą. Wszystko cudnie i pięknie się skończyło, ale mnie jakoś nie jest dobrze.
-Co jest? – Javi podał mi szklankę mleka i popatrzył na mnie troskliwie. Widząc jego brązowe oczy wiedziałam, że jak zawszę mogę na niego liczyć, ale różnica polega na tym, że nie ważne co powiem on zawsze będzie mnie wpierał. Przeszliśmy z relacji wredna pasierbica kontra głupi ojczym na stosunki przyjacielskie.
-Zakochałam się – szepnęłam.
-Domyślam się, że nie chodzi o Williama – mruknął.
-Cieszyłbyś się jakby to był on? – spytałam.
-Znam go od zawsze, jest godny zaufania, a… – urwał.
-Gdybym zakochała się w Williamie wszystko byłoby prostsze – westchnęłam ciężko – Willie mnie zna, rozumie i kocha. A z Nicanorem nie wiem jak jest. Może traktuje mnie jak zabawkę? Może po prostu próbuje ułożyć sobie życie, ale specjalnie się nie przejmie jak mu ze mną nie wyjdzie? – wzruszyłam ramionami. – A mnie naprawdę zależy, Javi…
-To czemu jesteś ze mną a nie z nim? – zdziwił się.
-Słyszałeś o wypadku Gen Messi i Emily Pique? – pokiwał głową. – Juniorowi zależy na Gen, młody Villa chodzi z Emily, a Nico przyjaźni się z obydwoma. Nie może ich zostawić w takiej chwili… Mam tylko wrażenie, że Nico nagle mnie odepchnął. Kazał mi wracać do domu i powiedział, że przyjadą za kilka dni.
-To wracaj do Madrytu – pogłaskał mnie po głowie. – Twoja mama zawsze uważała, że w życiu trzeba stawiać przede wszystkim na miłość.
-Tęsknisz za nią? – szepnęłam.
-Bardziej za tobą – puścił mi oczko. – Anna… – urwał – Ana – poprawił się. – To była miłość przyjacielska, która żyła i opierała się głównie na tobie. Teraz widzę to doskonale.
-Kocham cię, Javier – przytuliłam się do niego.
Leżałam na trawie w ogrodzie rodziców i wpatrywałam się w błękitne niebo. Na moim brzuchu słodko spał Cecil i cały świat miał centralnie w… gdzieś. Podobnie jak ja.
-Cześć – obok mnie położył się William i złapał mnie za rękę. Odruchowo ją wyrwałam i zajęłam się głaskaniem Cecila, który mlasnął słodko i dalej spał. – Sol, co jest? – Willie oparł głowę na łokciu i spojrzał na mnie uważnie. – Wracam do Manchesteru. Widocznie Reza tak długo truła Mourinho, że zdecydował się na Vazqueza.
-Szkoda… – szepnęłam, ale na niego nie spojrzałam.
-Twoje „szkoda” oznacza, że tu zostajesz? – mruknął. – Jesteś z Vazquezem? – spytał, ale to pytanie zawisło nad nami jak topór. Nie musiałam odpowiadać, bo Willie znał odpowiedź. Wyczytał ją ze mnie, bo znaliśmy się doskonale. – Kochasz go?
-Chyba tak – pokiwałam głową.
-A on ciebie?
-Nie wiem, ale Javi mówi, że powinnam zaryzykować, postawić wszystko na jedną kartę.
-A jak nie wyjdzie?
-To wtedy będę się martwić.
-Zawsze możesz na mnie liczyć – pocałował mnie w policzek i wstał. – Zawsze będziesz moją malutką Sol, która mocno kocham.
-Ja ciebie też – uśmiechnęłam się ciepło.
Przez te dni, kiedy trwałam w zawieszeniu i czekałam na Nico, mieszkałam u rodziców. Fajnie było popatrzeć jak się kochają, a do tego jak mama beszta tatę, jak tato ją przedrzeźnia, jak Alan się słucha Liv i jak Liv go kocha.
Samochód Nicanora zaparkował pod domem Vazquezów w piątek wieczorem, ale Nico nie dał znaku, że wrócił. O tym dowiedziałam się od Alana, który oznajmił mi, że idą w sobotę na imprezę. Bardzo mi miło, że mój „chłopak” mnie zaprosił. Mam już dość tej Hiszpanii, Hiszpanów i wszystkiego. Potrzebuję czegoś całkiem innego!

Rozdział dwudziesty czwarty

„Mężczyzna trudny jest wart grzechu.”

Gdy Nicanor wrócił do mieszkania towarzystwo już się zmyło, a Junior spał kamiennym snem. Z tego co zrozumiałam, Relo wrócił do swojego domu, a Villa śmignął do rodziców. Tulio udawał, że nie ma go w Barcelonie.
-Cześć! – brunet usiadł na kanapie obok mnie i pocałował mnie w policzek. – To był długi i potwornie nudny dzień! – westchnął i usadowił mnie na swoich kolanach. – Zrobię ci masaż! – wziął mnie na ręce i zaniósł do sypialni.
-Przecież to ty jesteś zmęczony! – zaśmiałam się.
-To nic – mruknął i położył mnie na brzuchu. Sam usiadł na mnie w rozkroku i zaczął masować moje plecy. Po chwili poczułam jego wargi na swojej szyi. – Jak uznasz, że mam przestać to krzycz – szepnął i wsunął dłonie pod moją koszulkę. Podwinął ją i delikatnie muskał wargami skórę moich pleców. Przymknęłam oczy i delektowałam się jego dotykiem. W życiu czegoś takiego nie przeżyłam. W brzuchu miałam kręciołki, serce waliło mi jak szalone i oddychałam z trudem.
Nicanor zdjął ze mnie koszulkę i nadal mnie całował. Miał delikatne i czułe ręce, które sprawiały, że odlatywałam.
Nagle odpiął mój stanik, zsunął go ze mnie i wyrzucił gdzieś za siebie. Odruchowo się zakryłam, ale wtedy odwrócił mnie na plecy i pocałował w usta. Odsunął się trochę i patrzyłam wprost w jego niebieskie oczy, które przemawiały do mojego serca, które z kolei waliło jak szalone.
Nieśmiało ujęłam jego twarz w dłonie i pogłaskałam go po policzku. Pocałował mnie namiętnie, a następnie zjechał na moją szyję, dekolt, piersi… Jego dłonie nadal wędrowały po moim ciele i pozbawiały mnie reszty garderoby. Gdy poczułam jego dłoń między swoimi nogami, cicho jęknęłam. Uśmiechnął się delikatnie i wpił się w moje usta.
-Sol, czy ty…? – urwał i pogłaskał mnie po włosach.
-Tak – szepnęłam i objęłam go ramionami za szyję.
-Będę delikatny – obiecał i powoli we mnie wszedł. Wstrzymałam oddech i stopniowo wypuściłam powietrze. – Sol? – spojrzał na mnie pytająco i nawet nie drgnął.
-A ja się zastanawiałam jak włożyć tampon – mruknęłam.
-Ponoć potem jest lepiej… – szepnął. – Przepraszam, jak chcesz to…
-Nie! – przerwałam mu. – Powoli – pocałowałam go. Poruszył się delikatnie, a ja zamiast bólu poczułam… przyjemność! Uśmiechnęłam się szeroko i Nico przestał się hamować.
Nie sądziłam, że mój pierwszy raz będzie taki cudowny. W sumie to nawet o nim nie myślałam.
-Nicanor! – jęknęłam, gdy czułam, że zaraz nie wytrzymam i chyba umrę z rozkoszy. – Nico, Nico… – szeptałam całując jego twarz. – Tak! – zapiszczałam i poczułam odlot nie z tej ziemi. Świat wirował, a ja leżałam nakryta ciałem faceta, którego kochałam. – Nico… – pogłaskałam go po włosach.
-Jesteś… – uśmiechnął się szeroko. – Brakuje mi słowa – wysunął się ze mnie, położył obok i nakrył nas kołdrą.
-Dlaczego wyjechałeś z Madrytu? – spytałam cicho tuląc się do jego torsu.
-Nie potrafiłem tu żyć, nie chciałem chyba… – zamyślił się. – Miałem tylko osiemnaście lat, myślałem, że Rosie jest tą jedyną, tą na całe życie. Nie dostrzegałem jej wad, byłem ślepo zakochany. Rodzice ją lubili, często u nas bywała. Junior nigdy się nie przyzna, ale on jej nie lubił. Stawiałem ją ponad wszystko. Potrafiłem nie przyjść na trening, bo umówiłem się z nią. Z biegiem czasu zrozumiałem, że moja miłość była szczeniacka. Nasłuchałem się opowiadań, że moi rodzice wzięli ślub, gdy mieli dwadzieścia lat. Tylko jakoś nie dotarło do mnie, że kochali się ponad pięć lat, że ich charaktery się do siebie idealnie dopasowały, że nie potrafią bez siebie żyć… Też tak chciałem.
-To nic złego przecież – wodziłam palcem po jego torsie. – Każdy marzy o wielkiej miłości.
-Ja jej chciałem bardziej niż czegokolwiek. Trochę się zapędziłem i życie brutalnie mnie otrzeźwiło. Rosie umarła, a ja musiałem żyć bez niej. Na początku było cholernie ciężko. Jakby mi ktoś kazał nieść worek z kamieniami. Przeszedłem do Racingu, grałem od przypadku do przypadku. Zabijałem czas na bieganiu, czytaniu. Nawet skończyłem studia – uśmiechnął się. – Z roku na rok było lepiej, kamieni z pleców ubywało. Już rok temu doszedłem do wniosku, że zapomniałem, ale postanowiłem jeszcze zostać. W tym roku wróciłem do Realu niemal na pewniaka. Potrzebują mnie, a ja chcę być komuś potrzebny.
-Jesteś potrzebny mnie – wyszeptałam w jego szyję. – Naprawdę chciałam wrócić do Manchesteru, do miejsca, które znam i którego jestem pewna.
-A teraz? – pocałował mnie.
-Teraz z chęcią pójdę z tobą w nieznane – oblizałam wargi. – Jeśli istnieje miłość od pierwszego wejrzenia to mnie ustrzeliła w mieszkaniu Villi.
-Nie tylko ciebie – zaśmiał się. – Jakby mi ktoś kiedyś powiedział, że zadurzę się w małej Sol Rosario to popukałbym się w czoło.
-A teraz? – p
rzejechałam palcem po jego wargach.
-Teraz… – odgarnął zbłąkany kosmyk z mojego czoła. – Teraz mnie wzięło – uśmiechnął się słodko. Nagle ktoś zaczął łomotać do drzwi. Nico zerwał się jak oparzony, nałożył bokserki popędził otworzyć. Nałożyłam jego koszulkę i też udałam się do przedpokoju, gdzie stał już zapłakany Marc.
-Miały wypadek – chlipał.
-Kto? Villa, o czym ty pierdolisz?! – Nicanor potrząsnął go za ramiona.
-Co jest? – z drugiego pokoju wytoczył się Junior. – Hm… Sol, jakie masz cudne nóżki – zacmokał. Nico zmierzył go morderczym spojrzeniem, ale ten nawet nie zareagował.
-Marc, spokojnie – poklepałam go po ramieniu.
-Emily i Gen miały wypadek. Leżą w szpitalu i są w bardzo ciężkim stanie… Mogą… – głos mu się załamać. – Nie przeżyć… – szepnął. Nicanor zbladł, a Junior momentalnie się wyprostował.
-Jedziemy! – zdecydował błyskawicznie.
-Czekaj chwilę. Villa, wytrzyj się, Junior napij się kawy, my się ubierzemy – powiedział głosem wypranym z jakichkolwiek emocji. Wróciliśmy do sypialni, ubraliśmy i udaliśmy do szpitala. Nikt nie odezwał się nawet słowem. Pod salą intensywnej terapii, gdzie leżały dziewczyny zastaliśmy Davida Ville z Leighton Meester, Lionela Messiego z żoną, Gerarda Pique i Carlote Fabregas, którzy stali od siebie bardzo daleko.
-Jakie są ich szanse? – spytał Nico.
-Prawie żadne… – wyszeptał David Villa, a Marc cicho jęknął.

Rozdział dwudziesty trzeci

„Są dwie rzeczy, których mężczyzna ukryć nie potrafi – kiedy jest pijany i zakochany.”

Rano obudził mnie głos Nicanora. Nawijał coś bez przerwy. Weszłam do kuchni, gdzie siedział. Na stole leżały różne papiery, które przeglądał i rozmawiał przez telefon.
-…tak, podpisałem te papiery i kurier już do ciebie poleciał… Mamo, wrzuć na luz… No, przed wczoraj gadałem z prawnikiem i nic nie mówił… Czerwone… Chyba… Tak, zostaje w Atleti… Powinnaś zamówić lepsze, bo wydaje mi się, że to gówno… Nie, nie musisz… Nie ma sensu, żebyś się męczyła tyle czasu w samolocie, tylko po to… Mamo! Wracam, a nie zaczynam coś nowego. Lepiej zajmij się interesami, a nie moimi meczami… No to pa, też cię kocham… – westchnął ciężko i się przeciągnął. – Cześć, piękna! – powiedział na mój widok. Posadził mnie na swoich kolanach i pocałował.
-Nie wiedziałam, że jesteś biznesmenem – pogłaskałam go po policzku.
-Bo nie jestem. Robię za doradcę mamy. Chociaż był dzień, że byłem bliski rzucenia piłki i przeprowadzki do Stanów. Miałem już piękny apartament w Nowym Jorku z widokiem na Central Park.
-Na Upper East Side? – zaśmiałam się.
-Dokładnie – pokiwał głową. – Ale jeden telefon ojca i jakoś mi się odwidziało. Piłka jest dla mnie wszystkim, dzięki niej nie zwariowałem.
-Słyszałam… – pokiwałam głową.
-Pomiędzy tym co słyszałaś, a tym jak było jest pewnie duża różnica – wstał i posadził mnie na swoim miejscu. – Muszę załatwić dziś parę spraw, ale… – urwał, bo do kuchni wszedł Junior. Wściekły Junior, a za nim przydreptał uśmiechnięty Marc Villa.
-Sol! – krzyknął na mój widok. – Co tam, piękna?
-Co się stało? – wskazałam na Juniora.
-Pierdolę ją – wyjął z lodówki piwo, otworzył je i za jednym razem opróżnił całą butelkę. – Pierdolę – opadł na krzesło. – Dzwońcie po Victora!
-Po co? – spytałam. Nicanor oparł się o szafkę i cierpliwie wpatrywał się w przyjaciela.
-Idziemy… – raz dwa wypił kolejne piwo. – Na podryw.
-O nie! Poderwać to ty możesz co najwyżej dupę z krzesła! – machnęłam ręką. – Idź, weź prysznic i nic… – wyrwałam mu kolejną butelkę z ręki – …nie pij! – warknęłam.
-Miałem iść na miasto, ale zostanę jak chcesz… – mruknął Nico.
-Idź! – syknęłam i wskazałam mu drzwi.
-Idę z tobą! – Villa podskoczył jak oparzony.
-Wróć! – tupnęłam nogą. – Nie zostawisz mnie samej! – wskazałam mu krzesło na którym posłusznie usiadł. – Ty idź! – zwróciłam się do Nico. Podszedł do mnie, uśmiechnął szelmowsko i objął w pasie.
-Nie zamorduj Villi i miej litość dla Juniora – szepnął i odgarnął mi z twarzy kosmyk włosów. – Wrócę najszybciej jak się da i zabiorę cię w pewne miejsce.
-Gdzie? – zaciekawiłam się i uśmiechnęłam słodziutko.
-Zobaczysz – cmoknął mnie w usta i wyszedł.
-Nienawidzę, gdy to robi – warknął Junior i rozejrzał się, ale nie dostrzegł nigdzie piwa. Wyjął telefon z kieszeni, wybrał jakiś numer i się połączył. – Na chatę Vazqueza, natychmiast – mruknął i się rozłączył.
-Co robi i do kogo dzwoniłeś? – wzięłam się pod boki.
-Jest tak obrzydliwie szczęśliwy! Młodego Bartry – westchnął. Zerknęłam na Marca, który pisał smsy i uśmiechał się delikatnie. Junior spojrzał na niego wrogo. – Nicanor należy do ludzi, którzy zakochują się raz. Reszta to mrzonki. Sam powstał z takiej mrzonki, ale jego starzy to wielkie love. Ponoć mój ojciec i Irina też, ale wątpię. Oni się kłócą o wszystko, a starzy Nico o gówna! – walnął pięścią w stół, a Marc podskoczył. Popatrzył na nas rozkojarzony i znowu zaczął pisać. – O to, że jakiś piłkarz kogoś sfaulował albo nie, o to czy była ręka czy nie. W momencie, gdy kończy się mecz zakopują topór wojenny i jest git! Czasem Reza ma fazy i wtedy wypierdala do Gutiego do Hongkongu, ale jak wraca to mam wrażenie, że kocha Alvaro mocniej niż wcześniej.
-Wspaniale – uśmiechnęłam się błogo.
-Zajebiście, w pizdę! – przejechał rękami po twarzy.
-Cześć! – do mieszkania wszedł Tulio, a za nim jakaś dziewczyna i chłopak. – Hej, bratowa – cmoknął mnie w policzek i postawił na stole kilka puszek piwa. – To jest Relo i Ella Bartra – przedstawił swoich znajomych. – Niestety FC Barcelona, ale mnie słabo to rusza – wzruszył ramionami.
-Czy wy zawsze macie tak, że jak gdzieś jedzie jeden to i reszta? – zaśmiałam się.
-My tu mieszkamy – odpowiedziała Ella i odgarnęła na plecy czarne włosy. – Dobra, Tulio? – spojrzała na młodego Vazqueza.
-Nie mówcie Nico, że jestem w Barcelonie – wziął ją za rękę. – Junior! – strzelił go w ucho, bo Ronaldo go nie słuchał tylko dobierał się do piwa.
-Spoko, spoko – zamruczał.
-Tulio? – skinęłam na niego palcem.
-To na całe życie – szepnął mi na ucho i pocałował w policzek. – Nara, bratowa!
-A u mnie to nic pewnego! – zaśmiałam się, a Tulio i Ella wyszli. – Junior, czy ja się dowiem czemu jesteś taki zły? – spojrzałam na niego wyczekująco.
-Niech zgadnę! – klasnął w ręce Relo. – Gen cię pogoniła! – zarechotał. Nagle przez kuchnię świsnęła pusta puszka. Relo uchylił się w ostatniej chwili.
-Refleks! – poklepałam go po ramieniu. – Junior, ogarnij się! – strzeliłam Portugalczyka w czoło.
-Albo się z nią ożenię, albo się zabiję. Jedno z dwóch na pewno – wydukał. Pił te piwsko z szybkością światła.
-Marc! – warknęłam. – Zrób coś!
-Nie wiem czy Nicanor ma tu pistolet, ale sznur jest na pewno – mruknął i nawet nie podniósł wzroku znad telefonu.
-Możemy go jeszcze utopić, albo rzucić pod pociąg… – zastanawiał się Relo.
-Halo! Ludzie! – krzyknęłam. – Chcesz się zabić dla laski?!
-Ale jakiej! – powiedzieli wszyscy razem.
-Jest straszna! – szepnął Relo. – Wolę jej zawsze przytakiwać i potem robić swoje.
-Ja się jej boję i zazwyczaj chowam za Emily jak krzyczy – dodał Marc.
-A ja ją chcę! – walnął pięścią w stół Junior. – CHCĘ!!! – zawył.
-Możecie…? – zamachałam rękami. Villa odłożył telefon i razem z Bartrą zaciągnęli Juniora do sypialni. Opadłam na kanapę w salonie i westchnęłam. Boże, czemu mnie tu przyniosłeś? Żyłam sobie spokojnie w Manchesterze, po kryjomu trenowałam Williama, droczyłam się z Javierem i byłam zadowolona. Co dostałam w zamian? Tatusia, braciszka, pamięć mamusi, jebniętą dzielnicę zasiedloną przez świrusów, którzy wywieźli mnie do Barcelony i… Oczywiście i Nicanora. Ech, to w sumie nie ma na co się żalić. Jest zajebiście!

Rozdział dwudziesty drugi

„Nic nie ma sensu, jeżeli nie angażuje naszego ciała i umysłu. Przygoda spotyka nas wtedy, kiedy się w nią rzucimy.”

Leżałam na łóżku i twarz miałam nakrytą poduszką. Jednak pomimo to do moich nozdrzy dostał się cudowny zapach czekolady.
Usiadłam błyskawicznie i spojrzałam na wchodzącą do pokoju mamę.
-Mów – podała mi kubek.
-W ile zakochałaś się w tacie? – mruknęłam i upiłam łyk.
-My nie jesteśmy zbyt dobrym przykładem. Najlepszym związkowym wzorem jest Iker z Sarą, chociaż może Cristiano z Iriną też. O! Karim jest we wzorowym związku.
-Mamo! – fuknęłam.
-Całowałam się z twoim ojcem już tego samego dnia, którego się poznaliśmy – spuściła głowę. – Ponoć w piłkarskim świecie miłość rozwija się szybko, żeby mieli czas na grę w piłkę.
-Jadę z Nicanorem i Juniorem do Barcelony – wypaliłam.
-O nie! – jęknął ktoś od drzwi. Spojrzałam tam i dostrzegłam Rezę Gutierrez.
-Czemu nie? – zdziwiła się mama.
-Podoba ci się Nico? – spytała Reza i usiadła na parapecie. Nic nie odpowiedziałam, ale nie zniechęciło jej to. – Od wczoraj jest jakiś dziwny. Chodzi i się uśmiecha, dziś rano gotował coś z Alvaro i mnie wygonili. Oczywiście mówił nam, że wyjeżdża na kilka dni do Barcelony, ale nie powiedział z kim.
-Co ty pierdolisz? – westchnęła mama.
-Tak jak dla ciebie szybko rozwijające się uczucie to coś naturalnego, tak dla Vazqueza Barcelona jest naturalnym miejscem do miłości! – syknęła, a mama zakryła sobie usta dłonią.
-Chcesz mi powiedzieć, że… – spojrzała na mnie.
-Nie wiem, ale moja miłość do Alvaro zaczęła się w Barcelonie. Nicanor od pięciu lat nikogo nie miał na stałe.
-Reza, ale skąd wiesz, że Sol nie będzie kolejną do zabawy? – szepnęła mama, a mnie zrobiło się zimno.
-Dosyć! – podskoczyłam jak oparzona. – Dajcie na luz, co? Jadę tam na wakacje, do towarzystwa. Przecież kocham Juniora, a Nico bardzo lubię.
-Kłamstwo! – powiedziały jednocześnie.
-Idiotki! – fuknęłam i wyszłam z pokoju. Co z tego, że chcę Nico? Jadę z nim na wakacje i już! To nie znaczy, że musi się coś stać…. Ale może.
Wieczorem byliśmy w mieszkaniu Vazquezów w Barcelonie. Lecieliśmy prywatnym samolotem należącym do matki Nicanora. Junior od razu wyszedł, a ja skierowałam się na taras. Oparłam się o balustradę i wpatrywałam w panoramę miasta. Było piękne.
-Co tam? – obok mnie pojawił się Nico.
-Wierzysz w przeznaczenie? – spytałam i oparłam głowę na jego ramieniu. Objął mnie w pasie i cicho westchnął.
-Muszę – szepnął w moje włosy.
-Musisz? – zdziwiłam się.
-Jestem dzieckiem z przypadku, jednego razu i to od razu udanego. Tylko nie nazwałbym tego przeznaczeniem, a Bożym planem.
-Mówisz jak mój tato – uśmiechnęłam się delikatnie i odwróciłam do niego twarzą. – Idziemy na imprezę?
-Idziemy – pocałował mnie delikatnie. – Gdzie?
-W miasto. Znasz Barcelonę?
-Równie dobrze jak Madryt. Tu się urodziłem – puścił mnie i poszłam się przebrać. To, że nie lubię chodzić w szpilkach nie znaczy, że nie umiem.
Wystroiłam się w zwiewną sukienkę, granatowe szpilki, torebkę tego samego koloru i zegarek.
Zadowolona stałam w przedpokoju i poprawiałam swoje rozpuszczone włosy.
-Pięknie wyglądasz – pocałował mnie w ramię i wyszliśmy. Nie udaliśmy się daleko, bo za rogiem była przytulna knajpka. Przygaszone światła, świece na stolikach.
Usiedliśmy na wygodniej kanapie i zamówiliśmy lampkę wina.
-Nie takiej imprezy oczekiwałam – szepnęłam i dyskretnie się rozejrzałam. Wokół były same pary!
-Bo to nie impreza – wziął do ręki kieliszek. – To randka – puścił mi oczko, a mnie momentalnie zrobiło się słabo. Randka? RANDKA?!
-Co? – szepnęłam i wypiłam spory łyk wina.
-Nie lubię owijać w bawełnę, Sol – odstawił kieliszek i przysunął się bliżej. – Nie zabrałem się tu bez przyczyny. W sumie jest kilka powodów – uśmiechnął się czarująco, a mnie serce zaczęło walić jak szalone. – Nie chcę, żebyś opuszczała Madryt to po pierwsze. Przyznam się, że, gdy usłyszałem o twoim talencie chciałem cię tu zatrzymać za wszelką cenę i zmusić, żebyś mnie trenowała, ale po tym mini meczu, gdzie cię poharatałem… Zmieniłem zdanie – odgarnął kosmyk z mojego policzka. – Byłaś tak naturalna i urzekająca, gdy się buntowałaś, że postanowiłem cię poznać bliżej. Teraz nie chcę, żebyś wyjeżdżała z Madrytu, bo mi się podobasz. Podobasz jak nikt od bardzo dawna – zaczął całować mnie po szyi, a jego dłoń spoczęła na moim udzie i delikatnie je masowała.
-Mam postawić wszystko na jedną kartę i zostać w mieście, którego nie znam dla faceta, którego też prawie nie znam? – szepnęłam.
-Mieście, które kochasz i faceta, którego… – urwał i mnie pocałował. Faceta, którego pokocham, dokończyłam w myślach i objęłam go ramionami za szyję.
-To szaleństwo – mruknęłam patrząc w jego niebieskie tęczówki.
-Szaleństwo jest piękniejsze od rozumu bo pochodzi od Boga, rozum zaś, od człowieka. Platon – uśmiechnął się słodko.
-A co tam, raz się żyje! – przytuliłam się do niego. – A tak w ogóle to jaką sprawę do załatwienia miał tu Junior?
-Ładną – zaśmiał się. – Cholernie wredną i pyskatą.
-Możesz jaśniej? – zmarszczyłam czoło.
-Gen Messi. Jedno jest pewne: jeżeli Junior zbliży się do niej jeszcze raz to stary Messi padnie na zawał – zaczął mnie całować po szyi.
-Czekaj, czekaj… – odsunęłam go trochę od siebie. – Jak to znowu? – popatrzyłam mu w oczy.
-Cztery lata temu jakiś dziwnym cudem, a raczej rozgarnięciem Marca – przewrócił oczami. – Junior wylądował z nim na obozie sportowym, gdzie prym wiodła Gen Messi i Emily Pique. One miały po piętnaście lat, ale uwierz mi, nie wyglądały na tyle, zwłaszcza Gen. Miała wtedy na pieńku z ojcem… – urwał. – W sumie to ona zawsze ma z nim na pieńku, ale mniejsza z tym – cmoknął mnie w usta, a ja się uśmiechnęłam. – Junior ją rozdziewiczył.
-Co? – drgnęłam gwałtownie.
-Przespał się z nią, albo ona z nim, w sumie na jedno wychodzi – wzruszył ramionami. – Potem każde rozjechało się w swoją stronę i zaczęła się wielka wojna. Widywali się co jakiś czas i non stop sobie odjeżdżali. Junior kiedyś taki nie był, nie bawił się tak dziewczynami i nie spędzał wolnego czasu na podrywie i seksie. Wszystko się zmieniło po tym obozie. Victor do mnie dzwonił i mówił, że jak Junior się nie uspokoi to on oszaleje.
-Uspokoił się? – szepnęłam zaciekawiona.
-Nie, Victor poszedł z nim w tango. Błyskawicznie dołączył Villa i zaczęły się tańce-hulańce. Ogarniali się tylko na czas, kiedy przyjeżdżałem do Madrytu.
-Gen złamała Juniorowi serce, co? – westchnęłam.
-I teraz albo chce się zemścić, albo…
-Ją odzyskać – weszłam mu w słowo. – Co myślisz?
-Wszystko zależy od tego jak go potraktuje. A teraz to my zatańczymy! – wstał i wziął mnie za rękę.
Wróciliśmy do domu po drugiej w nocy, po długich tańcach i namiętnych pocałunkach. Chyba nie byłam nigdy szczęśliwa. Nawet odnalezienie taty i Alana nie dało mi tyle radości, co dotyk ciepłej dłoni Nico…
Leżąc w łóżku i wpatrując się w sufit zdałam sobie sprawę, że zakochałam się w ciągu kilku dni. Chociaż może nie? Spodobał mi się bardzo już, gdy zobaczyłam go u Villi, a potem nie mieliśmy czasu się poznać.
Rany, zakocham się! Zakochałam w Nicanorze Vazquezie…

Rozdział dwudziesty pierwszy

„Mężczyzna to mężczyzna. Ale przystojny mężczyzna to zupełnie coś innego.”

Z rodzicami spędziłam dokładnie dwa dni. Zanosiło się na kolejne, bo tato dzwonił na Bernabeu i powiedzieli mu, że próbowałam wykiwać zawodowych piłkarzy i to jak się to dla mnie skończyło. Zajebiście, nie ma co.
Psychicznie przygotowywałam się na powrót do Manchesteru. W Madrycie nie trzymało mnie nic. Rodzice i brat to dla mnie za mało.
Nie mogłam też zapomnieć smaku ust Nicanora, ale tego akurat nie próbowałam. Często obserwowałam jak gania się z rodzeństwem, jak gdzieś ich wozi i w ogóle. Od taty dowiedziałam się, że jego matka mieszka w Stanach, gdzie zgromadziła ogromną fortunę, ale Nico wychowany był przez ojca i macochę. Dla atrakcji miał sześcioro rodzeństwa, które widać bardzo kochał.
-Sol! – krzyczała mama z dołu, ale mnie się nie chciało wstawać z łóżka. Po chwili przybiegł do mnie Cecil z karteczką u szyi. Ech, ta kobieta mnie zdumiewa.
-”Nico chce się z Tb zobaczyć. Wpuścić Go?” – przeczytałam i nabazgrałam „tak”. – Na dół i nie wracaj – powiedziałam go małego łobuziaka i popędził po schodach.
-Fajny pomysł na porozumiewanie – uśmiechnął się Nico, gdy stanął w progu.
-Wiem – zaśmiałam się. – Co cię sprowadza?
-Wychodzimy! – wrzasnął tato i słyszałam jak trzasnęły drzwi wejściowe.
-Jak ręka? – usiadł na łóżku obok mnie.
-Spoko, daję radę – zerknęłam na zabandażowaną dłoń i cicho westchnęłam.
-Co jest? – usiadł bliżej i spojrzał na mnie uważnie. Usiadłam po turecku i zaczęłam bawić się swoim zegarkiem.
-Myślisz, że William wróci do Manchesteru? – spytałam.
-Z tego co słyszałem to Mou nie ma nic przeciwko. Poza tym Manchester zaczyna wychodzić na prostą, więc nie zechcą pozbyć się tak dobrego napastnika.
-Wróci… – pokiwałam głową. – Czyli ja też wracam.
-Co? – drgnął gwałtownie. – Czemu?
-Bo to mój najlepszy przyjaciel. Przyjechałam tu dla niego i z nim wrócę – mruknęłam, ale nie patrzyłam mu w oczy. Podobał mi się i kto wie co bym zrobiła teraz, gdy wiem, że znikam z Madrytu.
-Do końca życia nie musisz się za nim ciągać. Nie podoba ci się tu? Rytm Bernabeu nie bije w tym samym rytmie co twoje serce? – szepnął, a ja zaskoczona spojrzałam na niego.
-Skąd wiesz?
-Bo moje bije. Ostatnie pięć lat było dla mnie bardzo trudne, ale odszedłem, bo nie chciałem hańbić ukochanego klubu taką grą. Byłem beznadziejny – wzruszył ramionami.
-Ale wróciłeś…
-Każdy Los Blancos wraca do Madrytu. Najlepszym przykładem jesteś ty i twoja mama. Moja macocha też wyjechała, ale wróciła i nawet ojciec się nie sprzeciwiał.
-Nicanor… – spontanicznie pogłaskałam go po policzku.
-Tak? – uśmiechnął się szelmowsko, a mnie znowu coś się przekręciło w żołądku.
-Nic… – cofnęłam dłoń, ale jego twarz zbliżyła się do mojej. Oparł rękę na łóżku i delikatnie pocałował moją szczękę. Gwałtownie wciągnęłam powietrze i wsunęłam palce w jego włosy. Tymczasem on przesunął usta na moją szyję, rozsunął moją białą bluzę i skierował się na dekolt. Położył mnie na łóżku, a sam zawisł nade mną. Jedną ręką się podpierał, a drugą wsunął pod moją koszulkę i po chwili ją podwinął. Gorący oddech drażnił moją skórę, a ja nie potrafiłam i przede wszystkim nie chciałam go odepchnąć. Jego usta rozpoczęły wędrówkę w górę, pieściły moje ucho, aż trafiły na usta. Objęłam go ramionami za szyję i z zapałem oddawałam każdy pocałunek. Mój żołądek oszalał, podbrzusze płonęło dziwnym ogniem, a język odnalazł identyczny rytm jak jego.
W pewnym momencie jego dłoń wsunęła się w moje szorty i dotknęła najczulszego miejsca mojego ciała. Z gardła wyrwał mi się cichy jęk i zaczęłam szybciej oddychać.
-Jedz ze mną i Juniorem do Barcelony – wyszeptał mi do ucha, a ja energicznie pokiwałam głową i zacisnęłam uda, żeby broń Boże nie zabrał ręki. Chociaż może Boga do tego nie mieszajmy.
-Po co? – jęknęłam, gdy całował moją szyję.
-Junior ma tam coś do załatwienia, a ja nie chcę siedzieć sam. Sol, co ci szkodzi? – spojrzał mi w oczy.
-Nic – pogłaskałam go po twarzy. – Ale… – urwałam, bo przeszkadzał mi w złożeniu jakiegoś sensownego zdania.
-Mam tam mieszkanie po rodzicach, więc po hotelach tłuc się nie będziemy. Tylko są tam dwie sypial… – urwał, bo zaczął dzwonić jego telefon. Pocałował mnie krótko i wstał. – Tak? – odebrał. – Kiedy?… Spoko, nie ma problemu. Zaraz przyjadę – rozłączył się. – Mam popilnować małych, idziesz ze mną? – uśmiechnął się lubieżnie. Sol, w tej chwili wyłącz w swojej głowie przycisk „myślenie” i daj się ponieść przygodzie. Nicanor, Barcelona… A co tam! Raz się żyje!
Siedziałam w salonie Vazqezów, a na moich kolanach spoczywała głowa sześcioletniego Liama. Na fotelu obok spał siedmioletni Fran, a na dywanie leżał jedenastoletni Bui. Tylko dwunastoletni Paco jednym okiem oglądał film. Z kuchni słyszałam głos Nico i jego siedemnastoletniego brata Tulio.
-Młody, ogarnij się! – westchnął Nico. – Duarte może i kocha Yerardo, co usprawiedliwia jej chęć zmiany klubu, ale to, że ty idziesz z nią to skraj debilizmu!
-Kocham Duarte i jesteśmy zawsze razem – bronił się Tulio.
-Zawsze będziecie razem, bo to twoja siostra! Ona tam nie idzie by się rozwijać, ale dlatego, że go kocha! Rodzice jej nie powstrzymają, bo sami nie byli lepsi i teraz nie chcą wyjść na hipokrytów! W Valencii siądziesz na ławie i na tym się skończy!
-Myślisz?
-Jestem pewien. Nawet nie wiesz co ja znosiłem przez ostatnie pięć lat.
-Jakbyś nie pyskował trenerowi to by nie było o czym gadać.
-Tulio, ja cię błagam! Nie idź do Valencii. Nie chcesz zostawać w Atletico to idź do Realu. Tam będziesz patrzył na najlepszych i będziesz mieć mnie, chłopaków i Rezę. Spójrz prawie w oczy. Duarte poszła do Atletico ze względu na ojca, a ty poszedłeś za nią.
-Nie przejdę do Realu. To byłby skraj debilizmu. Atleti to mój klub – powiedział twardo.
-Tulio Blanco pasuje do Atletico Madryt jak kij do dupy – warknął.
-Milcz! Lepiej zainteresuj się małymi, bo włączyłeś im horror!
-Czego bym im nie włączył po dwudziestej drugiej to i tak zasnął. – Jego głos się zbliżał, a po chwili obaj weszli do salonu. – Mówiłem? – wskazał na śpiących braci. – Kiedy wraca Duarte? – wyszeptał.
-Jutro z Santander, ale po jutrze leci do Walencji.
-Bierz Liama – mruknął, a sam podniósł z fotela Frana. Tulio wziął ode mnie najmniejszego brata i poszli z nimi na górę. Po chwili wrócili i Nico zabrał z podłogi Buina. Paco sam się powlókł do swojego pokoju.
-Też idę spać, dobranoc. – Tulio pocałował mnie w policzek i wyszedł. Nicanora wrócił i usiadł obok mnie.
-Zmęczona? – objął mnie ramieniem, a ja wtuliłam twarz w jego tors, a swoje nogi przewiesiłam przez jego.
-Trochę. Masz cudowne rodzeństwo – uśmiechnęłam się.
-Nie zaprzeczę, bo kocham ich nad życie – pocałował mnie w czoło. – Zanieść cię do domu? – pogłaskał mnie po policzku.
-Nie trzeba – wstałam. – Cześć – pomachałam mu i wyszłam. Serce waliło mi jak szalone i oddech miałam nierówny. Co ja wyprawiam?! Tulę się do prawie obcego chłopaka, którego znałam jako czteroletnia dziewczynka. Kto by pomyślał, że czternaście lat później będzie z niego taki przystojniak?
-Sol! – krzyknął, gdy byłam już przy swoich drzwiach.
-Tak? Zapomniałam czegoś? – pomacałam się po kieszeni, ale miałam telefon.
-Tak – błyskawicznie znalazł się przede mną, ujął moją twarz w dłonie i pocałował mnie. – Dobranoc, piękna – szepnął, puścił mnie i wrócił do siebie.

Rozdział dwudziesty

„Istnieje tylko jedna droga do innych ludzi – droga serca.” 
Wpatrywałam się w Nicanora szeroko otwartymi oczami.
Czy on mnie przed chwilą pocałował? POCAŁOWAŁ MNIE???
Matko, spokojnie Sol, oddychaj… To w końcu nie pierwszy który cię pocałował. No pewnie, że nie pierwszy, ale jedyny, który nie wyląduje potem w szpitalu albo na ziemi! Czemu? Odpowiedź jest prosta, Nico jest pierwszym chłopakiem, który mi się podoba i odważył się na coś takiego.
-Ponoć tylko pocałunek może zamknąć kobiecie usta – odezwał się lekarz i dopiero wtedy oderwałam wzrok od Nicanora. – Gotowe – uśmiechnął się do mnie. Spojrzałam na swoją zabandażowaną rękę. Pięknie. Od łokcia go nadgarstka jestem zawinięta!
-Wszystko dobrze? – Do gabinetu zajrzał William. Rooney, czemu nie zrobiłeś tego kilka minut wcześniej?!
-Powinnaś teraz odpocząć, ale lepiej, żebyś nie była sama – powiedział lekarz.
-Odwiozę cię – zdecydował błyskawicznie Nico i wziął mnie na ręce. Nie powiem, żeby było mi źle w jego ramionach. Były takie… w sam raz dla mnie.
-Chcesz jechać bez bluzki? – spytał William, gdy wyszliśmy na korytarz, o przepraszam, mnie wyniesiono.
-W samochodzie mam bluzę. Sergio jest przyzwyczajony do widzenia mnie w takich strojach – uśmiechnął się brunet. – Jedziesz z nami? – spojrzał na mojego przyjaciela, a ten smętnie pokiwał głową.
Wsiedliśmy do terenowego Audi, mnie usadowiono z przodu i Nico zapiął mnie pasem.
-Nie jestem inwalidką, dam sobie radę – burknęłam.
-Nie twierdzę inaczej – szepnął mi do ucha i zajął miejsce za kierownicą. – Rooney, ciebie podrzucić do Ronaldo? – upewnił się i ruszył.
-Tak – mruknął.
-To obok – westchnęłam.
-Widzę, że się orientujesz – uśmiechnął się. – Pamiętam cię, gdy byłaś jeszcze mała. My z Juniorem próbowaliśmy opędzić się od sióstr, ale od ciebie się nie dało. Grałaś lepiej od Duarte i byłaś sprytniejsza od Dolores.
-Kumplowałaś się z Dolores jak byłaś mała? – zainteresował się William.
-Niestety – westchnęłam. – Lubiłyśmy się? – spojrzałam na Nico, a ten prychnął śmiechem.
-Bardzo. Zwłaszcza, gdy chciałaś jej wyrwać włosy, a potem udawałaś, że to nie ty. Tylko cudem udało się Juniorowi wyrzucić wszystkie włosy Dori, które miałaś w rękach zanim przyszedł Canales.
-Temperament miałaś od zawsze – zaśmiał się William.
-Nadal jest taka głupia? – skrzywiłam się.
-Nadal cię kocha – pokiwał głową brunet. – Ponoć jest niezła w łóżku – zerknął w lusterku na Williama.
-Ponoć przeleciała cały skład, nie licząc Juniora i Casillasa – syknęłam jadowicie.
-Zapomniałaś dodać mnie, Marca i twojego brata, który leci w chuja, że jednak z nią spał – przewrócił oczami.
-Czemu tego nie zrobiliście? Nie podobała się wam? – dociekałam.
-Casillas traktował ją jak młodszą siostrę, Marc bał się Juniora, a ja… – urwał. – Zanim zaczęła odstawiać ten cyrk mnie już dawno nie było na liście piłkarzy Realu.
-Teraz już jesteś! – świdrowałam go uważnym spojrzeniem.
-Teraz to ona ma Rooney’a, a ja nie jestem nią zainteresowany – zatrzymał się pod swoim domem.
-Czemu? – odpięłam pas.
-Bo tak. Może kiedyś ci powiem – wysiadł i po chwili trzymał mnie na rękach.
-Wiesz, rozjebaną mam rękę, a nie nogi! – fuknęłam, gdy niósł mnie przez ulicę, a William szedł za nami.
-Wiem, ale jesteś taka… – urwał i potarł nosem mój policzek. Nie chciałam pytać jaka jestem.
-Sol! Co się stało? – Przed dom wybiegła mama.
-Nic – Nico postawił mnie na schodkach. – Miała wypadek, co było moją winą.
-Stul się! – machnęłam zdrową ręką. – Zdarza się – wzruszyłam ramionami. – Winę masz odpokutowaną – powiedziałam do Nico.
-Lekarz kazał na nią uważać i niech nie wychodzi z domu – powiedział. – Straciła sporo krwi, więc może mieć zawroty głowy.
-Krwi? – wystraszyła się mama. – Kochanie? – objęła mnie ramieniem. Zerknęłam groźnie na Nicanora.
-Policzymy się jeszcze – syknęłam i weszłam do domu. Mama zaprowadziła mnie do pokoju, gdzie od razu zjawił się William i Cecil. Położyłam się na łóżku i wzięłam psiaka na siebie.
-Podoba ci się? – szepnął Willie.
-Ale co? – ziewnęłam.
-On – wpatrywał się w coś za oknem. Wstałam i podeszłam do niego. Widać było z niego jak Nicanor pod pachą niesie małego chłopca, a drugi skacze wokół niego.
-Jest fajny – pokiwałam głową.
-Chciałbym wrócić do domu – westchnął ciężko i usiadł na skraju łóżka. Przysiadłam obok niego, ale go nie przytuliłam. Jakoś nie mogłam. – Chciałbym, żebyś znowu mieszkała z Javierem i mnie trenowała. Studiować możesz w Manchesterze i mniej więcej wszystko byłoby jak dawniej – spuścił głowę.
Wrócić do Manchesteru? Zostawić Real, Alana, mamę, tatę i całą resztę?
-Nic już nie będzie jak dawniej, Willie – poklepałam go po ramieniu. – Jest mi tu dobrze.
-Przed godziną mało się nie wykrwawiłaś na śmierć! – syknął.
-Ale nic mi nie jest! Piłka nożna to sport siłowy! Graliśmy i nie zrobił tego specjalnie – spojrzałam na swoją dłoń. – Nie wiem, czy uda ci się wrócić do domu… Mou jest tobą zachwycony.
-Ale z większą nadzieją patrzy na Vazqueza. Jest ode mnie sprytniejszy. Potrafi wykorzystać każdą słabostkę przeciwnika. Ma podobną masę ciała do mojej, ale podczas, gdy ja gram ciałem, on się wije jak piskorz!
-Szkoliła go Reza Gutierrez, Guti, Mou i pewnie wiele innych osób – mruknęłam. – Ty masz mnie, a ja już zaczęłam poprawiać program na hiszpańskie warunki.
-To popraw je na warunki Vazqueza, bo ja zrobię wszystko, żeby wrócić do domu – wstał.
-A co z Dolores? – też się poderwałam.
-Zaliczyła mnie. Teraz czas na nowy cel – burknął i wyszedł.
Położyłam się na łóżku i westchnęłam. Jeżeli William wróci do Manchesteru to wrócę z nim. Nie widzę innego wyjścia. Rodzice rodzicami, ale to Willie jest moim przyjacielem. Będzie cierpiał po stracie Dolores, a ja muszę go wspierać. Do Madrytu będę wpadać od czasu do czasu, a Javi na pewno ucieszy się, że z nim zamieszkam.
Tylko czemu wcale się nie cieszę na myśl o powrocie do swojego miasta? Przecież doskonale znam Manchester, wszystkie zakamarki, a na dodatek Javier nie będzie mi robił problemów, gdy zamarzę sobie trenowanie chłopaków.

Rozdział dziewiętnasty

Pocałunek wymyślili mężczyźni, aby kobiecie nareszcie usta zamknąć.” 
 
Dni mijały mi w spokoju i błogim lenistwie. William ostro trenował i ciągle mi brzęczał jak to brakuje mu deszczowej pogody Anglii. Wkurzał mnie tym, ale nie tylko tym. Jego dama, czyli Dolores, pojechała z rodzicami i Juniorem na Maderę. Rooney zamiast posiedzieć ze mną, pogadać i powydurniać się jak dawniej to on wolał trenować! W mieście była okropna nuda. Alan zabrał Liv do Santander i nie było ich od tygodnia. Junior wywalił do rodziny, Marc też był u rodziny. Victor rozbijał się na Ibizie, a ja? Siedziałam w swoim nowym mieszkaniu i mówiłam do Cecila, który miał mnie w nosie! A właśnie! Mieszkanie dostałam od Javiera. Miało trzy duże sypialnie, ogromny salon, jadalnię, kuchnię, cztery łazienki i wielki taras! Położone było w samym centrum Madrytu i miałam z niego widok na Bernabeu. Niedaleko mieszkał Junior, który bardzo cieszył się, że będę pod nosem. Proponowałam Alanowi, że oddam mu jeden pokój, ale się nie zgodził. Wszystkie rachunki wziął na siebie tato, a mama zaczęła coś mruczeć, że powinnam je sama utrzymać. Na szczęście nie dał jej dojść do słowa. Zachwycają mnie, bo nie widzieli się czternaście lat, a zachowują się jakby nigdy nic się nie stało. Wcale się nie zdziwię jak pewnego dnia oznajmią nam, że spodziewają się dziecka. To byłoby coś! Mała siostra albo brat!
Wyszłam z domu i udałam się na Bernabeu. Teraz tam trenują nowi piłkarze, albo ci, którym się nudzi. Zaznaczmy, ze Rooney mieści się w obu tych grupach.
Usiadłam na ławce trenerskiej obok Mou i wyciągnęłam przed siebie nogi obute w niebieskie adidaski. Czarną bluzę zasunęłam po samą szyję i westchnęłam cicho.
-Czemu tylko oni? – Mou zerknął na mnie spod oka. Na boisku ćwiczył tylko William i ten przystojniak, od którego nie mogłam oderwać oczu.
-Przygotowuję ich do nowego sezonu. Sprawdzam, który jest lepszy.
-Który? – mruknęłam.
-Sądzisz, że powiem to cudownie odnalezionej córce Sergio Canalesa?
-Ta cudowna córka jako jedyna mówiła do pana, Mou – przewróciłam oczami.
-William jest doskonały technicznie, czego z kolei czasem brakuje Nicanorowi…
-Ale? – przerwałam mu.
-Technika i nauczone na pamięć zagrywki to nie wszystko. Vazquez ma instynkt, ale brakuje mu ogrania.
-Gdyby pan musiał wybierać to kogo by pan wybrał?
-Jestem za stary na ryzykowanie. Rooney jest lepszy, ale nie wpasowany w hiszpańską piłkę i drużynę. Z kolei Nicanor zna grunt i ma tu kumpli, ale nie ma takiej regularności. Gdyby grał w Racingu ciągle jak William w United to wybór byłby prosty. Rooney, zadowolona?
-Słyszałam, że to Vazquez ma dostać z marszu miejsce w wyjściowym składzie.
-To co słyszysz to jedno, a to co mówię to drugie. Rosario – klasnął w dłonie – Korki masz?
-Mam – pokiwałam głową i wskazałam czarne buty, które leżały na fotelu.
-Wskakuj w nie. Chcę zobaczyć co potrafisz – puścił mi oczko.
-Dostanę miejsce w jedenastce? – zaśmiałam się.
-Dawaj! – uśmiechnął się.
-Potrafię wiele, ale brakuje mi sprawności piłkarza – szybko zmieniłam obuwie i podskoczyłam kilka razy w miejscu.
-Ograsz Rooney’a? – wstał i spojrzał na mnie uważnie.
-Bez problemu. Przecież sama go szkoliłam! – prychnęłam.
-Vazqueza? – spojrzałam na chłopaka stojącego obok Williama. Może i był gdzieś w jakimś programie, ale nie pamiętam go w ogóle.
-Nie – pokręciłam głową..
-Spróbuj! – poklepał mnie po plecach. Zmrużyłam oczy i podeszłam do dwóch piłkarzy.
-Cześć – uśmiechnęłam się, ale patrzyłam tylko na nieznajomego. Aż trudno w to uwierzyć, bo jeszcze miesiąc temu liczył się tylko William. – Sol Rosario – wyciągnęłam dłoń.
-Nicanor Vazquez – uścisnął ją, a mnie po plecach przeszedł dreszcz. Niebieskie oczy świdrowały mnie uważnie i widziałam w nich delikatny figlarny błysk. Zupełnie jakby dopiero od niedawna go używał.
-Grasz z nami? – spytał William i podbił piłkę.
-Gram – odebrałam mu ją i odbiegłam kawałek. Doskonale zdawałam sobie sprawę z faktu, że do piłki nożnej to ja mam głowę, a nie nogi. Mogę im powiedzieć jak kopnąć, wycelować i wszystko, ale sama nie zrobię tego tak dobrze jak oni. Brakuje mi tej zwinności.
-To o ciebie tak zajadle walczył Villa? – Nicanor szedł w moją stronę powoli, niemal się skradał.
-Walczył? – zdziwiłam się i szłam powoli do tyłu z piłką u nogi.
-Nie mógł przeżyć, że mieszkasz u Ronaldo i jesteś z Rooney’em – wyjaśnił.
-Nie jestem z Rooney’em! – oburzyłam się, a kątem oka widziałam jak Willie drgnął. Szedł kilka kroków za Hiszpanem i wpatrywał się we mnie uważnie. – A poza tym Alan mi mówił, że Marc jest teraz z Emily Pique.
-Fabregas – uśmiechnął się szelmowsko i coś przekręciło mi się w żołądku.
-Co? – zmarszczyłam brwi.
-Ma na nazwisko Pique Fabregas, ale nienawidzi drugiego nazwiska. Jej rodzice zaliczyli wpadkę po jakiejś ostrej imprezie… W sumie to nie wiem co ona ma do Fabregasa – wzruszył ramionami.
-NICANOR, JAK BĘDZIESZ SIĘ DALEJ TAK CZAIŁ TO MECZE BĘDZIESZ OGLĄDAŁ Z ŁAWKI!!! – zawołał Mou.
-Wybacz, piękna – skłonił się i znalazł się przy mnie w ułamku sekundy. Zdążyłam zrobić unik i zarył butami w trawę obok mnie.
-Złap mnie – zaśmiałam się i pobiegłam w kierunku bramki. Kątem oka dostrzegłam, że William pędzi równo ze mną, ale nie wyglądał jakby chciał grać ze mną. Dopadł mnie szybciej niż Vazquez i odebrał mi piłkę, zrobiłam fikołka i próbowałam podstawić mu nogę, ale w tym czasie poczułam przeszywający ból w lewej ręce. Krzyknęłam i zobaczyłam tylko jak chlusnęła krew.
-Cholera! – Nicanor błyskawicznie znalazł się obok mnie. – Przepraszam, ale wyciągnęłaś się tak, że trudno było przeskoczyć – zdjął z siebie koszulkę i owinął mi nią rękę. Jęknęłam cicho, ale bynajmniej nie z bólu. Przed oczami pojawiła mi się boska klatka piersiowa o idealnie wyrzeźbionych mięśniach. Nie wyglądał jak kulturysta, wyglądał jak ideał! Mógłby zostać modelem!
-Wow – szepnęłam i dotknęłam jego torsu. Macanie Williama czy Oskara to nic w porównaniu z tym. To był prawdziwy FACET, a nie mój przyjaciel.
-Widzę, że chyba zahaczyłem głowę – zaśmiał się i wziął mnie na ręce. – Dobrze się czujesz?
-Boli i zaraz zacznę robić głupie rzeczy – mruknęłam i z błogością wdychałam jego zapach. Wiele razy wąchałam spoconych chłopaków po treningu, ale woń, którą wydzielał z siebie Vazquez… Mamusiu! Mogłabym się na niego rzucić i… No i tego, nie wiem co byłabym w stanie z nim zrobić.
-Wjechałeś w jej dłoń jak w masło! – fuknął Mou, gdzieś po prawej stronie. Kołysana rytmicznym krokiem Nico zapadałam w drzemkę. Ręka robiła mi się coraz cięższa, a biała koszulka zaczynała się robić bordowa. – Głęboko?
-Trzeba zszyć – szepnął, ale na te słowa się ocknęłam.
-Co zrobić?! – krzyknęłam. – O nie! Ja się nie zgadzam! Nie będziecie mi nic zszywać! – wrzeszczałam, ale nie miałam szans na wyrwanie się z silnego uścisku.
-Cicho bądź! – upomniał mnie William, ale obecnie miałam go gdzieś. Chcą mnie szyć! Igłą! Przecież mnie jest słabo na samo słowo: zastrzyk!
-Ja chcę do mamy! Powiem tacie! Ratunku! – piszczałam, gdy Nico kładł mnie na stole zabiegowym, ale po chwili się rozmyślił i mnie posadził, a sam usadowił się obok. – Wyjeżdżam do Manchesteru i będę mieszkać z Javierem, który nie da mnie pokroić! Ja nie chcę! – zawodziłam, ale Nico mocno mnie trzymał.
-Sol, to tylko chwila – mruknął.
-To wszystko twoja wina, Vazquez i gorzko tego… Aaaa!!! – wrzasnęłam i wtuliłam się w niego, gdy zobaczyłam lekarza z igłą.
-Dawaj rękę! – wyciągnął moją dłoń i pocałował w czoło. – Sol, oddychaj – poczułam ukłucie i przestało boleć.
-Nie patrzę, nie patrzę… – szeptałam w jego szyję. – Pożałujesz tego! – warknęłam. – Zobaczysz, ty paskudo, gnido, ty… – urwałam gwałtownie, bo poczułam jego usta na swoich…

Rozdział osiemnasty

Historia zniknięcia Nicanora Vazqueza

Narracja Rezy Gutierrez

Wpatrywałam się jak Nico łaskocze Duarte i nosi na barana Tulio. U nóg plątał się Paco, a za nim skakał Bui. Patrząc na moje dzieci byłam nieziemsko szczęśliwa.
-Cześć, skarbie – Alvaro pocałował mnie w usta i usiadł przy stole w kuchni. – Wychodzimy wieczorem? Może Nico w swojej łaskawości zajmie się rodzeństwem?
-Niestety dziś nie zaznasz mojej łaskawości – wyszczerzył się i zrzucił z siebie Tulio. – Umówiłem się z Rosie i Juniorem.
-Z dziewczyną i kumplem? – Alvaro uniósł jedną brew.
-Tatku, nie mam zamiaru opuszczać przyjaciela dla dziewczyny, nawet jeśli uważam, że to ta jedyna – usiadł obok niego, a ja jak zawsze mogłam się pozachwycać jak bardzo są do siebie podobni.
-O! – przypomniałam sobie. – Dzwoniła twoja mama – podałam Nico karteczkę.
-A co jest? – przeczytał wiadomość. – Wyśle mi paczkę, bo kupiła świetne buty. To git! – rozparł się wygodnie na krześle. Kto by pomyślał, że ten przystojny osiemnastolatek jeszcze nie tak dawno pierwszy raz wszedł na Santiago Bernabeu. Trzymał mnie wtedy mocno za rękę i mruczał pod nosem „Hala Madrid”. Nico nie był moim rodzonym synem, ale kochałam go równie mocno jak wszystkie swoje dzieci. Jego matka doszła do wniosku, że lepiej dla niego będzie jeśli wychowa go jego ojciec, który ma własną rodzinę niż ona, bizneswoman, która podróżuje po całym świecie. Nicanor jest z nami od piętnastu lat i twierdzi, że jest mu tak dobrze. Ma przyjaciół, gra w Realu, Mou często wystawia go w pierwszym składzie, ma śliczną i uroczą dziewczynę i nie ma w planach opuszczać Madrytu.
-Junior przyszedł! – zawołała Duarte i za oknem śmignęła jej ciemna czupryna. Oczywiście krok w krok za nią podążał Tulio. Moje niby-bliźniaki.
-Siemka! Dzień dobry! – przywitał się młody Ronaldo. – Chodź, bo nam metro ucieknie – zerknął na zegarek.
-To spadam. Wrócę jak będę! – uśmiechnął się i wyszli.
-Alvarito? – usiadłam mężowi na kolanach, a on pocałował mnie delikatnie.
-Tak, kochanie? – uśmiechnął się. – Reza, ale ty bosko pachniesz! – powąchał mnie.
-Nowe perfumy. Victoria Beckham dała mi próbkę.
-Powiedz jej, że chcesz cały karton! – zaśmiał się i znowu mnie pocałował.
-Mamo, mamo! Mogę wziąć Frana i Liama na spacer? – zawołała Duarte.
-Ten szałaput z takimi małymi szkrabami? – szepnął Alvaro. – Wezmę jeszcze Paco i Buiego, a ty sobie odpocznij – wstał i wyszedł do ogrodu.
Obudziłam się w nocy z dziwnym przeczuciem, że coś jest nie tak. Otworzyłam oczy i zastanowiłam się czy przypadkiem czegoś nie zapomniałam. Zerknęłam na zegarek na stoliku nocnym po stronie Alvaro. Dochodziła druga w nocy.
Duarte i Tulio poszli spać o dziesiątej, Paco z Buim zasnęli przed dziewiątą, Frana uspałam o ósmej, a o siódmej Alvaro ululał Liama. Nico nie wrócił, ale on bardzo często wracał nad ranem zwłaszcza, gdy był gdzieś z przyjaciółmi a na drugi dzień nie szedł ani do szkoły ani na trening.
Dziwne uczucie jednak mnie nie opuszczało.
Nagle usłyszałam sygnał karetki. Karetka na naszym spokojnym osiedlu?
-Alvaro! – szturchnęłam męża.
-Hmm? – wymruczał i wtulił twarz w moją szyję.
-Karetka jedzie! Słyszysz? Coś się stało! – powiedziałam zdenerwowana.
-Może ktoś się źle poczuł. Mało tu starszych ludzi? – wymamrotał.
-Alvaro, ale ja mam złe przeczucia!
-Reza, śpij. To na pewno nic złego – pocałował mnie w szyję i wsunął dłoń pod koszulkę.
-Vazquez! – syknęłam. – Czy ja cię kiedyś obudziłam w nocy i powiedziałam, że mam złe przeczucia?! – fuknęłam.
-Fakt – pokiwał głową. – Nico wrócił? – czułam jak napina wszystkie mięśnie.
-Nie… – szepnęłam. Alvaro gwałtownie wstał z łóżka i naciągnął dresy i koszulkę.
-Chodź! – nałożył na mnie swoją bluzkę i nawet słowem nie wspomniał, że powinnam się przebrać czy coś. Nałożyłam tylko adidasy i w szortach, jego klubowej koszulce i bluzie wybiegliśmy z domu. Kilkanaście domów od nas, na oko z kilometr było okropne zamieszanie.
-Alvaro! – ścisnęłam go mocno za dłoń. – Alvarito… – Na ulicy stały dwie karetki, kilka radiowozów i straż. Na krawężniku siedział Junior i płakał.
-Junior! – Alvaro kucnął przed nim. – Co się stało?! – popatrzył na niego uważnie. Chłopak uniósł głowę i otarł łzy.
-Przeszła przez drogę, bo chciała zerwać kwiatka, żeby… żeby… – głos mu się załapał. – Żeby dać go Nico i… i… – pociągnął nosem. – Wtedy… ten… samochód! – zaczął płakać.
-Junior! – usiadłam obok niego i mocno go przytuliłam. – Gdzie Nicanor? – głaskałam go po głowie. – Spokojnie, już dobrze – szeptałam.
-W karetce… Dostał coś na uspokojenie, bo… umarła… jego rękach… – chlipał. Zamarłam i spojrzałam na Alvaro. Usiadł na ulicy i schował twarz w dłoniach.
-Rosie nie żyje? – spytałam, a Junior rozpłakał się jeszcze bardziej.
-Synku! – z czarnego Volvo wysiadł Cristiano Ronaldo i podbiegł do nas. Chwycił Junior w ramiona i mocno przytulił. Chłopak cicho chlipał. – Co jest? – spojrzał na mnie. Wstałam i otarłam łzę.
-Rosie nie żyje – mruknęłam. – Juniorowi i Nicanorowi nic nie jest fizycznie, ale psychicznie… – urwałam i wtuliłam twarz w tors Alvaro, który właśnie wstał.
-Zabierz go do domu – mruknął i pocałował mnie w policzek. – Nic mu nie jest, nic – wyszeptał mi do ucha.
Nie wiem jak udało nam się zabrać Nicanora do domu. Był osowiały i nie odzywał się nawet słowem. Lekarze dali mu silne leki na uspokojenie, bo nie chciał wypuścić z rąk ciała Rosie…
Od policji dowiedzieliśmy się, że Rosie przeszła na drugą stronę ulicy, a gdy wracała potrącił ją jakiś pijany koleś. Umierała w strasznych męczarniach, bo samochód zmiażdżył jej narządy wewnętrzne… Umarła na rękach Nico…
Dziewczyna, która miała zostać jego żoną odeszła tak szybko i nagle.
Przez tydzień Nicanor się nie odzywał. Junior był u niego codziennie, ale z relacji Duarte i Tulio dowiedziałam się, że siedzieli w kompletnej ciszy i nic nie mówili. Ronaldo zapisał syna do psychologa, ale Nico stanowczo się sprzeciwił, gdy Alvaro mu to zaproponował.
Pewnego dnia, siedziałam w gabinecie na Bernabeu i kończyłam pisać raport dla Mou. Co prawda trenuję damską drużynę, ale nie potrafię sobie odmówić przyjemności wizyt na treningach Mourinho i bardzo chętnie mu pomagam.
-Mogę? – drzwi się uchyliły i do środka zajrzała rozczochrana głowa Nico.
-Chodź – odłożyłam pióro i spojrzałam na niego z delikatnym uśmiechem. Usiadł w fotelu i spojrzał mi w oczy. To były dwa kawałki lodu, które nie miały w sobie żadnego życia. Na sam widok bolało mnie serce.
-Chcę zmienić klub. Mou powiedział, że jako mój menadżer ty masz wszystkie propozycje, które mi złożono – powiedział bezbarwnym głosem.
-Zmienić? Ale czemu? – podskoczyłam.
-Reza, ja nie potrafię mieszkać w Madrycie, kojarzy mi się z Rosie… – westchnął ciężko. – Wiem, że muszę iść dalej, ale tu nie mogę.
-Rozumiem – pokiwałam głową i wyjęłam z szuflady grubą teczkę. – Co chcesz? – otworzyłam ją.
-Wkładałaś chronologicznie? – wziął ją ode mnie.
-Tak – pokiwałam głową. – Na górze są najnowsze. Z Manchesteru United jest ciekawa ofer… – urwałam, gdy wyjął pierwszą kartę, z samego dołu.
-Przechodzę tu – podał mi ją, a ja zamarłam.
-Racing Santander – szepnęłam. – Nicanor, czy ty wiesz jakie oni zajmują miejsce w lidzie?
-Wiem, ale mam to gdzieś – wstał. – Proszę – spojrzał na mnie błagalnie.
-Dobrze – westchnęłam i po raz pierwszy przeczytałam ofertę. Wcześniej tego nie zrobiłam, bo byłam pewna, że Nico zostanie w Madrycie. – Nędznie.
-Nie obchodzi mnie to. Poproszę Sergio Canalesa, żeby załatwił mi jakieś mieszkanie i się wyprowadzam.
-Transfer definitywny czy wypożyczenie? – spytałam z nadzieją.
-Transfer, ale na rok. Nie wiem co będzie później – wzruszył ramionami. – Nara – mruknął i wyszedł. Boże, mój biedny Nicanor. Co z tobą będzie synku?

Rozdział siedemnasty

„Gdzie prostota i szczerość, tam kwitnie przyjaźń i radość.” 
 
Wróciliśmy do Madrytu już jako rodzina. Byłam tym wszystkim zachwycona. Nagle dostałam tatę, brata i cudownych przyjaciół. Dostałam też nowy paszport i akt urodzenia. Jak byk stało: Solana Rosario Canales Rodriguez, urodzona pierwszego marca 2015 roku w Madrycie, córka Sergio Canalesa Madrazo i Annabelle Sol Rodriguez Dietl, obywatelka Hiszpanii. Czyli Hiszpanka, a nie jak całe życie mi wmawiano, Angielka.
Dostałam swój stary pokój i aż sapnęłam z zachwytu, gdy tato otworzył przede mną drzwi. Na ścianie nad łóżkiem wisiała ogromna flaga Realu Madryt, na przeciwnej ścianie wisiały ramki ze zdjęciami. Mali chłopcy, małe dziewczynki, piłkarze, ja z Alanem.
Zastanowił mnie jedynie fakt, że łóżko było duże, małżeńskie.
-Nigdy nie chciałaś spać na dziecinnym. – wyjaśnił tato.
-Dzięki! – przytuliłam się do niego i pocałowałam w policzek.
-Młody Rooney czeka pod domem – powiedział, a ja od razu wyszłam. Willie! Z tego wszystkiego całkiem o nim zapomniałam!
-Cześć! – wybiegłam z domu i usiadłam na schodkach obok niego.
-Cześć, Sol! – objął mnie ramieniem. – Co tam? Jak nowa rodzina?
-To nie jest moja nowa rodzina – uśmiechnęłam się. – Czuję się tak jakbym wróciła na swoje miejsce i jest zajebiście! – Nagle z domu z naprzeciwka wyszedł wysoki brunet. Przeciągnął się, a między jego nogami przebiegł mały chłopczyk, a za chwilę następny.
-Fran, Liam! – krzyknął i złapał ich za bluzki z tyłu. – Do samochodu! – wskazał zaparkowane obok terenowe Audi.
-Bawimy się w wojsko? – spytał mniejszy z burzą loków.
-Dokładnie, szeregowy! Odmaszerować do samochodu, bo jedziemy po korki dla was – roześmiał się brunet.
-Tak jest! – zasalutowali i wsiedli do auta. Chłopak spojrzał na mnie a po plecach przeszedł mi dreszcz. Dzieliło nas z pięćdziesiąt metrów, ale widziałam jego niesamowite, niebieskie oczy… To ten koleś, którego widziałam w mieszkaniu Villi!
Uśmiechnął się do mnie delikatnie i poszedł do samochodu.
-Znasz go? – spytał William.
-Tak jakby – mruknęłam.
-Wiesz kto to? – świdrował mnie uważnym spojrzeniem.
-Kto? – zainteresowałam się.
-Nicanor Vazquez – szepnął i dopiero wtedy popatrzyłam mu w oczy. Już nie był dla mnie najważniejszy, już nie był moim kochanym Williamem. Teraz chciałam czegoś nowego, ale jeszcze nie wiedziałam czego… Jednak, gdzieś w głębi serca wiedziałam, że nigdy go nie opuszczę. Nie wiem co musi się stać, żebym odstąpiła od jego boku.
-Nicanor Vazquez i co dalej? – przewróciłam oczami.
-Syn Alvaro Vazqueza i pasierb Rezy Gutierrez. Teraz ci świta?
-Oczywiście, że nie! – prychnęłam. – Nie było mnie czternaście lat! Nie oczekujesz chyba, że wszystko pamiętam!
-Był zajebisty, miał talent, instynkt i to coś… Pięć lat temu odszedł do przedostatniego w lidze Rancingu Santander i nikt nie wie czemu. Nawet jak ktoś wie to nabrał wody w usta, a rodzice doskonale wszystko utajnili. Teraz wraca do Realu i z marszu ma miejsce w pierwszym składzie.
-Jak to? – podskoczyłam gwałtownie.
-Jego matka ma rozległe kontakty w klubie. Jego wyniki są dobre, ale nie tak dobre jak pięć lat temu. Jeśli trafi na kogoś kto pomoże mu wrócić do formy będzie najlepszy… – spojrzał na mnie znacząco.
-Willie! – syknęłam. – Idę na studia informatyczne, nie będę się bawić w żadne treningi i programy – wstałam. – Chcesz czekolady?
-Tak – pokiwał głową i weszliśmy do domu.
Że niby ja mam trenować Nicanora, który nie wiadomo czemu odszedł z jednego z najlepszych klubów i teraz wraca? Nie powiem, że nie zaciekawiło mnie to czemu zniknął. Ciekawość to w końcu moje trzecie imię.


Mama świdrowała mnie uważnym spojrzeniem. Przepytała mnie i ojca dosłownie z wszystkiego. Streściliśmy jej ostatnie czternaście lat najlepiej jak się dało.
-Jaka jest Adelle? – uśmiechnęła się do mnie słodko.
-Fajna. Ładnie się ubiera, zawsze jest zadbana i szykowna – odpowiedziałem niemal automatycznie.
-A Liv Benzema? – nadal się uśmiechała.
-Świetna – też się uśmiechnąłem. – Rozumie mnie jak nikt, mogę z nią pogadać o wszystkim i nigdy się nam nie nudzi. Poza tym często przychodzi na Bernabeu i pomagała mi z matmą.
-Canales – warknęła mama i spojrzała na tatę. – Twój syn robi dokładnie to samo co ty wiele lat temu – westchnęła. – Dlaczego jesteś z Adelle? – spytała mnie.
-Bo… – urwałem. – Bo to najładniejsza dziewczyna w szkole.
-Matko! – przejechała dłonią po twarzy. – Co ja się z wami mam! Alanku, syneczku – chwyciła mnie za ręce. – Możesz powiedzieć, że się wtrącam, ale przywykłam do tego, że z Sol jestem szczera i możemy sobie powiedzieć wszystko… – wzięła głęboki oddech. – Zastanów się czy kochasz Adelle, bo jak nie to każ jej spierdalać i nie marnuj z nią czasu! – wypaliła, a tato wybuchł śmiechem. – Nie znam a ni Liv a tym bardziej Adelle, ale twój ojciec opowiadał mi co nieco o wszystkich.
-Ale… – jęknąłem.
-Javier od zawsze uczył Sol, że może wszystko, ale musi być szczera. Gdy zapytamy wprost koniec kręcenia. Stoi? – popatrzyła na mnie uważnie.
-Stoi – pokiwałem głową.
-Całowałeś się z Liv? – wyskoczyła, a ojciec zachichotał. – Ciastku, opanuj się! – warknęła na niego.
-Tak – westchnąłem. – Wiem co chcesz mi powiedzieć – wstałem i pocałowałem ją w czoło.
-Szczerość bywa trudniejsza od matematyki – szepnął ojciec.
-Ot! Powiedziałeś co wiedziałeś! – prychnęła mama. – Było być takim mądrym jak robiłeś na dwa fronty!
-Ale się opanowałem! – bronił się.
-Cześć! – krzyknąłem i wyszedłem z domu. Udałem się wprost do domu Moraty i na moje szczęście w ogrodzie opalała się Adelle.
-Nie umawialiśmy się! – zawołała na mój widok.
-Wiem – kucnąłem obok niej. – Chcę ci tylko coś powiedzieć – westchnąłem.
-Nigdzie dziś z tobą nie wychodzę, bo jakbyś zapomniał za kilka dni jest gala w Barcelonie i muszę się prezentować najlepiej, więc chodzę do kosmetyczki i mam za dużo na głowie – powachlowała się dłonią, a mnie opadły klapki z oczu. W momencie, gdy poprosiłem ją o chodzenie Bóg mnie opuścił! Gdzie wtedy byli moi cudowni przyjaciele? Gdzie?!
-Na tą galę nie pójdziemy razem – wyprostowałem się.
-Chyba kpisz! – prychnęła. – Muszę z tobą iść, bo tam będzie masa fotoreporterów! – fuknęła i też wstała.
-Nie obchodzą mnie takie rzeczy – syknąłem. – Nigdzie już razem nie pójdziemy i skończy się żerowanie na mnie! Koniec, Adelle. Zrywam z tobą! – powiedziałem i jakby ogromny kamień spadł mi z serca.
-Co?!  – zbladła. – O czym ty mówisz?!
-Nie udawaj, że nie słyszałaś, bo czego jak czego, ale brudu w uszach nie masz. Cześć! – syknąłem i udałem się do swojego samochodu. Dzięki Ci, Boże, że oddałeś mi matkę, która mnie otrzeźwiła zanim zmarnowałem sobie życie.